- Kto ci to zrobił?
Był
późny wieczór. Leżałem w Skrzydle Szpitalnym. Ta piszcząca pielęgniareczka
złożyła mi nos i kazała zostać w tym obskurnym miejscu do rana. Łóżko było
niewygodne. Dałbym głowę za to, że skrzaty domowe śpią w Hogwarcie na czymś
lepszym. Dlaczego nigdy nie zwróciłem na to uwagi? Fakt, rzadko tu bywałem.
Teraz całe otoczenie mnie irytowało. Gdyby nie pulsujący ból w środkowej części
twarzy, miałbym ochotę wstać i rozwalić wszystko wokół. Niech tylko stąd wyjdę,
niech tylko dorwę Black…
W
dodatku on. Stał nade mną i próbował zgrywać strasznie przejętego moim
wypadkiem. Wygnał Pomfery do swojego gabinetu, obrzucił pomieszczenie
zaklęciami, by nikt nie mógł nas podsłuchać, stał nade mną i truł mi dupę.
-
Kto ci to zrobił?! – warczał coraz bardziej zirytowany Snape.
Nie
miałem najmniejszej ochoty opowiadać mu, że łomot spuściła mi panna. Już i tak
upokarzający był fakt, że pół Slytherinu stało nade mną w lochach i wszyscy
ociągali się z wezwaniem pomocy. Niech ja tam tylko wrócę…
Wiedziałem,
że jeśli nie powiem Snape’owi, kto mi to zrobił, ten poruszy niebo i ziemie,
powiadomi moją matkę, Bellatriks też się dowie.. Ciotka była zaraz po Czarnym
Panu w zestawieniu komu się nie narażać.
Snape był mniejszym złem.
-
Black – mruknąłem, nie patrząc na niego.
-
Córka Bellatriks? – zapytał Snape, tonem nie wyrażającym zaskoczenia.
Pokiwałem
głową. Niech on stąd już wyjdzie..
-
Co jej zrobiłeś? – drążył temat dyrektor Hogwartu.
-
Czy to ważne?! – ton mojego głosu wzrósł.
Co
go to w ogóle obchodzi?! Niech się zajmie wygrzewaniem stołka!
Snape
jednak nawet nie myślał o tym, aby mnie opuścić. Mało tego, podsunął sobie
krzesło i usiadł obok mojego łóżka. Świetnie.
-
Draco, ostrzegam cię, jeden twój błąd może kosztować bardzo wiele..
Mój
gniew nie tolerował żadnych pouczeń w tej chwili.
-
Wiem, więc możesz przestać już o tym pieprzyć.
-
Przy okazji okaż mi trochę szacunku – mówił Snape. Mówił spokojnie, jednak
wiedziałem, że dostatecznie go zirytowałem. - Jakbyś nie pamiętał, żyjesz dzięki
mnie. Nie wyrzucę cię ze szkoły, ale mogę znacznie utrudnić ci życie tutaj.
Powstrzymaj więc swój temperament i
powiedz, dlaczego pokonała cię ta wiotka dziewczyna.
Ostatnie
zdanie powiedziane było tym samym tonem, ale to już była kpina.. Naśmiewał się
ze mnie w duchu. Mój gniew wzbierał. Zaciskałem pięść. Starałem się nie
wybuchnąć. Wiedziałem, że nie żartował.
-
Złożyłem jej propozycje współpracy – wyznałem, znów nie patrząc na niego. Bałem
się, że jego widok spowoduje, że nie powstrzymam swojej złości. – Nie spodobała
się jej.
-
Co jej zaproponowałeś?
Uderzyłem
pięścią w łóżko. Zacisnąłem zęby na wargach. Nie wybuchnij, Draco, nie
wybuchnij.
-
Może pan już wyjść? Źle się czuję – powiedziałem to w tak złośliwy sposób, że
nawet dziecko by mi nie uwierzyło.
-
I do kogo napisać najpierw? Do Narcyzy czy Belli? – zapytał zgryźliwie Snape.
-
Zaproponowałem jej, że w zamian za informacje od Granger, zapewnie jej dostanie
życie w Hogwarcie. Teraz pan wyjdzie?!
-
Draco, to córka Bellatriks. Może i wygląda niewinnie, ale w głębi ma całe
zasoby charakteru Belli i Blacków. Czy naprawdę jesteś takim kretynem, że
myślałeś, że się zgodzi?
Gdyby
to nie był dyrektor Hogwartu, jeden z najważniejszych Śmierciożerców i
przyjaciel naszej wspaniałej rodzinki, machnąłbym w niego najobrzydliwszymi
zaklęciami, jakie znam. Byłem dumny ze swojego opanowania, choć zaciskałem zęby
coraz mocniej.
-
Ostrzegam cię, to ważna postać – ciągnął kazanie Snape. – Nie próbuj się mścić,
nie wymawiaj jej prawdziwego nazwiska. Kiedy emocje opadną, może spróbować
zaproponować jej współpracę jeszcze raz, ale na GODNYCH warunkach, wymagających
też twojego wysiłku. To dobry pomysł, razem możecie zdziałać więcej. I podszkol
swoje umiejętności walki. W końcu pokonało cię chuchro, Dracon.
***
- Mam twoje przybory, łamago.
Poszedłem
po śniadaniu po Dracona. Zdałem mu krótką relacje z wczoraj. Malfoy jadł. Jego
twarz wydawała się nie wyrażać żadnych uczuć, ale wiedziałem, że tam w środku
chce rozwalić cały świat.
-
Na twoje nieszczęście znalazł cię Avery. Nie odważył się ciebie ruszyć, ale minęło
sporo czasu, zanim wezwali pomoc. Slytherin huczy od plotek. Poszły już zakłady,
kto to zrobił i na kim zemścisz się najpierw.
Malfoy
nie odzywał się, nie komentował. Słuchał uważnie, jakby w głowie układał plan.
-
A, Scarlett podeszła do mnie dziś rano i kazała ci przekazać, że życzy ci
uśmiechu. To ona cię tak urządziła?
***
Pierwsza
lekcja obrony przed czarną magią zbliżała się ogromnymi krokami. Umierałam z
ciekawości, jak wspaniały Śmierciożerca będzie prowadził lekcje. Nie miałam
pojęcia, jak wcześniej wyglądały te lekcje, więc trudno było stwierdzić, czy
łatwo zaobserwuje odchyły od normy, ale jednego byłam pewna – te odchyły będą
na pewno.
Niedługo
po śniadaniu ruszyłam pod odpowiednią klasę. Stała już przed nią grupka
uczniów. Za chwilę zjawił się nauczyciel – Amycus Carrow. Człowiek ten nie był
zbyt wysoki, chodził zgarbiony. Miał małe oczy i ziemistą twarz. Był
odpychający, biła od niego aura zgorzkniałości i nienawiści. Spojrzał na
uczniów tak, jakby byli jednym wielkim śmierdzącym łajnem.
Wpuścił
nas do klasy, ale zanim zdążyliśmy usiąść, przemówił:
-
Nie zajmujcie na razie miejsc! Chce was odpowiednio rozsadzić!
Miał
gruby, nieprzyjemny dla ucha głos. Stanęliśmy posłusznie z boku.
-
W pierwszych dwóch rzędach ławek niech usiądą Ślizgoni, w kolejnych Gryfoni. W
ostatnim rzędzie mają miejsca szlamy i półszlamy.
Jego
zarządzenie wywołało niemałe poruszenie. Sama byłam potwornie zaskoczona.
Określenie szlama było potwornie
obraźliwe nawet w potocznym języku, jak można było używać go na lekcji?
Oniemiała, zajęłam posłusznie miejsce w drugim rzędzie ławek. Spojrzałam do
tyłu. Hermiona usiadła w ostatnim rzędzie, podobnie jak kilku innych Gryfonów.
Nikt ze Slytherinu nie musiał tam wędrować.
-
Mogę? – zapytał nieznany mi Ślizgon, wskazując na miejsce obok mnie. Skinęłam
szybko głową.
-
Teodor Nott, miło mi – przedstawił się chłopak.
Teodor
był wysokim brunetem o bardzo łagodnym wyrazie twarzy. Jego oczy były duże, ale
patrzyły na świat w taki sposób, jakby wszystko było dla niego jasne. Wyglądał
kompletnie inaczej, niż większość snobistycznych Ślizgonów – sprawiał wrażenie
osoby, której brakuje pewności siebie. Dlaczego wcześniej go nie zauważyłam?
-
Scarlett Tacerey. Mówi mi coś twoje nazwisko – odrzekłam. Skąd je znałam?
-
Jeśli mówi ci coś moje nazwisko, to oznacza, że obracasz się raczej w kiepskim
towarzystwie – stwierdził, nawet na mnie nie patrząc.
Co
miała oznaczać ta uwaga? Spojrzałam na niego pytająco, ale za chwilę myśli
powędrowały mi w inne rejony.
-
Nazywam się Amycus Carrow i będę.. – zaczął nowy nauczyciel, ale wywód
przerwało mu nagłe otworzenie drzwi. Do klasy wpadł Malfoy z Zabinim.
-
Przepraszamy za spóźnienie – mruknęli oboje i zaczęli rozglądać się za wolnymi
miejscami.
-
Nic nie szkodzi, panie Malfoy – odrzekł nauczyciel i wyczarował chłopakom
stolik z dwoma krzesłami w pierwszym rzędzie. Ach, te śmierciożerskie
znajomości.
-
Będę was uczył w tym roku obrony przed czarną magią. Na swoich lekcjach
oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa. Każdy sprzeciw lub niewykonanie
polecenia, będzie DOTKLIWIE karane – mówił Carrow, wędrując spojrzeniem po
twarzach uczniów. – Uważam, że dotychczasowo wasze nauczanie było bardzo
ubogie. Nauczyciele starali się wpoić wam bardzo wątłe i nieużyteczne zaklęcia,
które nie pomogą wam w życiu po Hogwarcie. W tym roku nauczę was nie tylko, jak
się bronić, ale także, jak dobrze rzucać zaklęcia i uroki. Nie będziemy
korzystać z tych podręczników, które nakazano wam kupić w liście. Mam dla was
specjalne egzemplarze.
Po
klasie przeleciało jednocześnie ponad dwadzieścia czarnych wielkich książek.
Każda z nich spoczęła przed jednym uczniem. Czarne
zaklęcia i uroki. Wszystko było jasne. Czarna magia będzie podstawowym
elementem tych lekcji. Przynajmniej nie będzie nudno.
- Zaklęcia będziemy ćwiczyć na
zwierzętach, najczęściej na szczurach, gdyż reagują podobnie, jak ludzie –
ciągnął wypowiedź Carrow, uśmiechając się ironicznie pod nosem. Wyglądał
obrzydliwie. - Kiedy już opanujecie je w stopniu zadowalającym, poćwiczymy je w
konfrontacjach między wami..
-
Jak to, poćwiczymy na sobie uroki czarnomagiczne?! – zapytał ktoś oburzony z
tyłu. Obróciłam się. Był to Neville Longbottom.
-
Nie będziemy ich ćwiczyć na sobie, tylko ćwiczyć je w starciu. Proszę, aby mi
nie przerywano! - obruszył się
nauczyciel.
-
A co z nauką zaklęć ochronnych? – zapytała Hermiona. – Nie ma o nich nic w tej
książce.
-
Uważam, że już dostatecznie opanowaliście zaklęcia ochronne.. Nie ma sensu ich
powtarzać – Carrow był nieugięty.
-
Ale tytuł tej lekcji mówi o nauce obrony, nie ataku - powiedziała jakaś
dziewczyna, którą jak się później dowiedziałam, była Levander Brown.
-
Nie słyszeliście, że najlepszą obroną jest atak?
-
Co nam po znajomości zaklęć, skoro nie będziemy potrafili ich odeprzeć? –
dociekał Longbottom.
-
Dosyć tego! To ja prowadzę lekcje i to moje zasady będą tu respektowane! Zero
sprzeciwu, zrozumiano?!
Przeszedł
mnie dreszcz. Podniesiony głos Carowa był wręcz przerażający. W klasie
zapanowała cisza. Gryfoni mieli trochę racji. O ile w nauce rzucania złowrogich
zaklęć nie widziałam nic złego, o tyle w braku nauki od ich ochrony było
mnóstwo minusów. Ludzie z domu lwa przestali się jednak unosić. Podejrzewałam,
że część z nich doskonale wiedziała, że mają do czynienia z poplecznikiem
Czarnego Pana, który raczej nie był skłonny do żartów odnośnie gróźb.
-
Dobrze, co wiecie na temat czarnej magii? – zapytał profesor, na dobre
rozpoczynając lekcje. Mimo że do góry pofrunęło tylko kilka gryfońskich rąk,
Carrow do odpowiedzi wybrał Ślizgona – Panie Malfoy?
Malfoy
nieco zaskoczony spojrzał na profesora. Ciekawe, czy już wyzdrowiał?
-
To rodzaj magii stosowany w złych intencjach – odpowiedział płynnie.
-
Tak jest! Co jeszcze? Może pan Crabbe?
Crabbe,
pucołowaty podwładny Malfoya, nie miał jednak nic do powiedzenia. Wydawał się
być jeszcze bardziej zszokowany niż Draco, że zadaje się mu pytanie. Chyba
doświadczył tego pierwszy raz podczas nauki w Hogwarcie.
-
Panna..?
-
Parkinson – odezwała się niekoronowana królowa. – Trzeba mieć w sobie dużo siły
magicznej, żeby rzucić te zaklęcia.
-
Siły, a przede wszystkim chęci! Jeśli naprawdę nie pragniecie użycia tego
zaklęcia, nie uda wam się. Panie Nott, jakie zna pan zaklęcia czarnomagiczne?
I
nagle mnie oświeciło…
Nott to jeden ze
Śmierciożerców. Dlatego znałam to nazwisko. Spojrzałam na niego ogromnymi
oczyma. On się domyślił. Domyślił się, co tu robię, choć powiedziałam do niego
dwa zdania. Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. A co, jeśli on wcale nie
wspiera ojca? Co jeśli wcale nie popiera Śmierciożerców? Co jeśli mnie wyda?
Przełknęłam ślinę, czując, jak zaczyna trząść mi się ręka…
-
Zaklęcia niewybaczalne – rzucił szybko Nott.
-
Tak, zaklęcia niewybaczalne!...
Teodor
spojrzał na mnie. Szybko schowałam drżącą rękę w rękaw od szaty szkolnej.
Jesteś beznadziejną aktorką w poczuciu zagrożenia, Scarlett. Starałam się na
niego nie patrzeć, choć czułam, że mnie obserwuje. Udawałam zainteresowanie
lekcją, choć nie słyszałam ani jednego słowa.
Po chwili
zobaczyłam, jak Nott kładzie na mojej czarnomagicznej książce złożoną
karteczkę. Zaskoczona, sięgnęłam po nią. Próbowałam opanować drżącą dłoń i
szybko odtworzyć wiadomość. Nie wydam
Cię. Wzięłam głęboki oddech i z ulgą schowałam kartkę do szaty szkolnej.
***
- Hermiona!
Poczekaj! Idziesz na starożytne runy?
Dogoniłam ją na
korytarzu. Zdecydowałam się na lekcje starożytnych run, bo przypominały nazwą
uwielbiane przeze mnie zajęcia magii runicznej z Durmstrangu. Miałam tylko
nadzieję, że to będzie podobny przedmiot i dam sobie na nim radę.
- Naprawdę wybrałaś
ten przedmiot? – niedowierzała Hermiona.
Usiadłyśmy razem.
Lekcja była ciekawa, ale niestety, miałam ogromne braki w materiale. Nie
potrafiłam odczytywać tych znaków, które uczniowie tej klasy mieli już dawno
opanowane. Starałam się poradzić sobie sama, nie chciałam prosić Hermiony o
pomoc.. Kiedy jednak Granger zorientowała się, że brak moich umiejętności
opóźnia pracę całej klasy, szybko pomogła mi w rozwiązaniu zadania. Byłam
najgorsza w grupie, ale przedmiot ten był na tyle fascynujący, że postanowiłam
nadrobić zaległości. Profesor Babbling zadała mi więcej pracy domowej niż
innym..
- Chyba jednak będę
potrzebowała pomocy.. – powiedziałam po lekcji i błagalnym wzrokiem spojrzałam
w stronę Hermiony. Wiedziałam, że wspólna nauka starożytnych run jest wielką
szansą na zbliżenie się do niej.
Granger jednak
zamilkła i nie odwzajemniła uśmiechu.
- Jeśli ci nie
pasuje, to proszę powiedz.. – zaczęłam.
- Nie o to chodzi.
W przyszłym tygodniu może mnie tu już nie być – odrzekła.
- Jak to?! –
zapytałam nieco głośniej. Byłam zszokowana taką ewentualnością.
Hermiona zaczęła
szukać czegoś uparcie w torbie. Po chwili podała mi kopertę zaadresowaną do
niej. Od Ministerstwa Magii.
- Dostałam to
wczoraj. Rejestr mugolaków.
No tak, słyszałam
coś o tym, ale nie powiązałam tego z nią. Każdy z czarodziei, pochodzący z
rodziny mugoli, musiał udowodnić, że miał w rodzinie innego czarodzieja, aby
móc dalej uczestniczyć w życiu publicznym magicznych. Rejestr był krzywdzący,
podejrzewałam, że mnóstwo ludzi zostanie bez różdżek..
- Jeśli nie
udowodnię, że mam w drzewie genealogicznym kogoś ze zdolnościami magicznymi,
nie wrócę już do Hogwartu – powiedziała Hermiona. Pobladła. Czułam, że
strasznie się tego boi. Wykluczenie z tego świata w tak ważnym dla niego
momencie, musiało ją potwornie przerażać.
- Masz jakiś
pomysł? – zapytałam. – Może masz w rodzinie kogoś…
Hermiona zaczęła
kiwać przecząco głową.
- Ginny uczy mnie
swojego drzewa genealogicznego. Wymyśliłyśmy jakąś bajkę na temat mojego
pochodzenia. Jeśli się nie uda…
- Uda się –
powiedziałam.
Byłam
zdeterminowana. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Hermiona nie mogła opuścić
Hogwartu. Jej odejście nie mogło zrujnować tego, co już wypracowałam. Ona
musiała tu zostać. Jest mi potrzebna, jest potrzebna do ukończenia mojego
zadania. Bałam się, że jeśli ona zniknie, zabiorą mnie stąd. Matka mogłaby
uznać, że przydam się jej bardziej na zewnątrz. A ja nie chciałam, potwornie
nie chciałam opuszczać tego miejsca. Wiedziałam, że jestem tutaj w jakimś
sensie bezpieczna. Tam, na zewnątrz, byłabym w o wiele gorszym położeniu, w o
wiele gorszej sytuacji…
- Tacerey? –
zapytał jakiś pulchny Puchon z młodszej klasy. Pokiwałam głową. – Dyrektor
Snape chce cię widzieć.
***
- Widziałeś to?
- Co do cholery?!
- Nott siedział ze
Scarlett na lekcji Carrowa.
- Czy ty kurwa nie
masz większych problemów?!
Zabini. Pieprzony
Zabini i jego ogromne rozterki.
Szliśmy do pokoju wspólnego.
Kolacja już się skończyła, a ja jeszcze nie wpadłem dziś na nikogo, na kim
mógłbym odreagować wczorajszy wieczór. Wszyscy unikali mnie jak ognia. Wszyscy
bali się złości króla Slytherinu. A gniew króla oznacza śmierć. Niech się boją.
- Napisał jej
liścik – powiedział Zabini. – Zauważyłem.
A to ciekawe. Nott
wie o Black? Znają się? Może poznali się wcześniej? Nie, to niemożliwe. Ojciec
Notta wcale nie jest jakimś ważnym Śmierciożercą, Bellatriks nim gardzi. Poza
tym Teodor w ciągu ostatnich kilku lat nie był w Malfoy Manor. Czyżby Black
powiedziała mu o swojej prawdziwej tożsamości? Nie, to też jest mało
prawdopodobne.
- Czy ty się z
Parkinson na łby pozamieniałeś? Od kiedy to obchodzi cię kto z kim siedzi albo
pisze liściki? Nie wiem, jakich ty się hormonów nażarłeś, ale zrobiła się z
ciebie straszna cipa.
Niech nie myśli, że
mnie to interesuje. Zabini nienaturalnie przemilczał moją wypowiedź.
- Od kilku dni
pieprzysz tylko o niej, gapisz się albo łazisz za nią. Weź zepnij dupsko,
podejdź do niej, naopowiadaj jej bajek, nawciskaj jej kitów, przeleć ją i daj
spokój. Już nie mogę cię słuchać. Przestań przeżywać i gadać farmazony, a weź
się za robotę!
Zabini milczał.
- Świetnie. Teraz
możemy rozmawiać. Jesteś mi potrzebny.
***
Jeśli ktoś był tego
wieczoru w pokoju wspólnym Ślizgonów, miał okazję obejrzeć niezapomniane
widowisko. Kiedy tylko Draco Malfoy wraz z Blaisem Zabinim przekroczyli
niewidzialny próg pomieszczenia, mnóstwo osób chciało niepostrzeżenie ulotnić
się z pokoju wspólnego jak najdalej. Wybuchł lekki popłoch. Ten właśnie popłoch
sprawił, że Malfoy poczuł się jeszcze pewniej na stanowisku króla Slytherinu, a
władza, którą dzierżył, stała się bardziej realna niż dotychczas. Krzyknął
wtedy łaskawie.
- Przyprowadźcie mi
Avery’ego, a żadnej innej osobie, nie stanie się krzywda. Chce tylko jego.
Nie trzeba było
długo czekać na wykonanie rozkazu. Kilka osób zaciągnęło siłą Avery’ego przed
oblicze (tzn. przed fotel, na którym siedział) pana. Łaskawy pan rzekł wtedy:
- Petrificus totalus!
Avery upadł na
podłogę z wielkim łoskotem. Mimo że ciało całkowicie znieruchomiało, w jego
oczach tkwił żywy, paniczny strach. A strach ten widzieli wszyscy, gdyż niemal
cała społeczność Slytherinu zgromadziła się wokół potępianego.
- Zdradziłeś mnie –
rzekł pan. – Zdradziłeś i skrzywdziłeś.
Cisza, jaka tkwiła
wśród tłumu, kiedy Dracon przemawiał, świadczyła o wielkim cieniu przerażenia,
jakie padło na Ślizgonów. Wszyscy ci wpatrywali się to w pana, to w Avery’ego.
- Ale ja nie jestem
mściwy – słowa łaskawego pana przecinały powietrze, jak ostry tasak. Wszyscy
bali się, czy któreś słowo nie sprawi, że zaczną krwawić. – Nie jestem mściwy.
I choć zraniłeś mnie dogłębnie, nie zamierzam odpłacać ci tym samym. Zamierzam ukarać cię łagodnie, przy
wszystkich. Niech to będzie dla was ostrzeżenie.
I w tym momencie z
tłumu wyłonił się Crabbe, który trzymał w ręku kilka niewinnie wyglądających
cukierków. Ci, którzy stali bliżej, widzieli, że jest to wymieszany zestaw
różnych smakołyków od Magicznych
Dowcipów Weasleyów. Były tam bombonierki lesera, omdlejki grylażowe,
gigantojęzyczne tofii, czy wymiotki pomarańczowe. Tłum wstrzymał oddech Wszyscy
wiedzieli, że pojedynczo są one nieszkodliwe, jednak w połączeniu stają się
bardzo nieprzyjemne. Crabbe zaczął na siłę wciskać Avery’emu po kilka cukierków
do buzi..
- Niech to nauczy
cię rozsądku i wierności. Zabraniam wam zabierać go do Skrzydła Szpitalnego do
rana. Możecie to zrobić dopiero w czasie śniadania. Jutro wieczorem świętujemy
– Harper robisz imprezę na cześć szumowin i zdrajców. Będą naszą ozdobą.
I wyszedł pan,
zostawiając innych Ślizgonów z głową pełną refleksji i rzygającym z tyłu
Averym.
***
-
Nie upajasz się zwycięstwem?
Malfoy
siedział na swoim ulubionym fotelu w dormitorium. W ręku trzymał szklaneczkę
ognistej whisky, przemyconej podstępem do Hogwartu. Druga dłoń była chwilową
posiadaczką mugolskiego papierosa – również przeszmuglowanego w ukryciu. Dziwne
było to upodobanie Malfoya do nikotyny. Gardził wszystkim, co było mugolskie, a
jednak ten przedmiot ironicznie skradł jego serce i płuca. Draco siedział na
slytherińskim fotelu jak na szpilkach. Nikotyna wcale go nie uspokajała,
alkohol nie odprężał, a wręcz przeciwnie – wszystko to jedynie podnosiło mu
ciśnienie. Cały czas słyszałem, jak nerwowo tupie nogą o podłogę. Jego wyraz
twarzy zawierał teraz brzydki grymas, który mógłby całkowicie zniszczyć jego
powodzenie u dziewcząt.
-
Ta zemsta wcale nie dała ci satysfakcji – stwierdziłem głośno, obserwując go.
Malfoy
nie odezwał się. Wpatrywał się jedynie w fikcyjne okno w ścianie naszego
dormitorium, które ukazywało nieistniejący widok brzegu oceanu.
-
O co tu chodzi Malfoy? Dlaczego wyglądasz jak ścierwo?
Draco
zaczerpnął odrobinę ognistej whisky. Wiedziałem, że nie tylko ona pali go w
gardle.
-
Jestem w dupie, Zabini – wydusił wreszcie z siebie. – Jestem w dupie. A jak tak
dalej pójdzie, będę martwy.
Cisza,
jak nastała po wypowiedzeniu tego zdania, zaczęła niemal piszczeć nam w uszach.
Malfoy był szczery. Szczery i zdruzgotany. Był to niezwykle rzadki widok.
Patrzyłem na niego i szczerze mu współczułem.
Wstałem
i udałem się do naszego ukrytego w szafie barku. Nalałem sobie ognistej whisky.
Przyda mi się.
-
Mów, Malfoy.
Draco
spojrzał na mnie zaskoczony. Nigdy nie chciałem, żeby mi się zwierzał. Nie było
to w moim stylu. Nie lubiłem słuchać o czyichś problemach, szczególnie wtedy,
kiedy szczerze mnie nie obchodziły. Nie potrafiłem doradzać, wolałem nie
wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości. Teraz sytuacja była inna. Wręcz
krytyczna. Nie mogłem być obojętny.
-
Może będę mógł ci pomóc. Nie masz nic do stracenia.
Malfoy
spojrzał tylko na mnie badawczo, jakby chciał sprawdzić, czy jestem gotowy na
jego wyznania.
-
Muszę znaleźć czuły punkt Pottera. Znaleźć, wykorzystać i uderzyć w niego.
Dostać się do jego świata, uzyskać informacje, pogrążyć go i przyczynić się do
zwycięstwa Czarnego Pana – wyjaśnił Draco. Czułem, że w wielkim skrócie. – Przychodzi mi do głowy tylko Granger. Jest
ważna dla Bliznowatego, dużo wie, ale nie jest głupia. Gardzi mną w tym samym
stopniu, w jakim ja gardzę nią.
Usiadłem
naprzeciwko tego imbecyla i popatrzyłem mu w oczy. Były bliskie płaczu z tej
wszechogarniającej go bezsilności.
-
Wyzwałeś mnie od cip dzisiaj. Wiedz Malfoy, że jesteś przygłupem.
-
Dzięki kurwa, tego właśnie potrzebowałem – odgryzł się urażony. Oczy szybko
zmieniły wyraz.
-
Pomyśl, to nie jest takie trudne. Potter nie zostawił w Hogwarcie tylko Granger.
Draco
popatrzył na mnie jedynie ogłupiałym wzrokiem, w którym zapaliły się iskierki
nadziei.
-
Ginny Weasley, kretynie – swoją ukochaną. Uwiedź ją, a zdobędziesz nie tylko
informacje, ale i zniszczenie psychiczne Pottera.
Czułem
się, jakbym opowiadał dziecku, jak wygląda literka a.
-
Wieprzelejównę?! Zwariowałeś?! Ojciec by mnie wydziedziczył, to zdrajczyni
krwi!
-
Jeśli wypełnisz zadanie, ocalisz coraz bladsze dupsko swojego ojca. Zdobędziesz
przychylność Czarnego Pana, a Lucjusz na powitanie wyszoruje ci stopy.
Mogłem
przypisać sobie zaszczyt wypędzenia ogromnego grymasu z twarzy Malfoya. Znowu
stawał się przebrzydłym przystojniakiem z uśmiechem cwaniaka.
-
Zabini.. Ale pomyśl - mole mnie zjedzą, wszy mi się zalęgną…
-
Lepiej zamartw się o to, co stanie się tam, w twoim kroczu.
W podzięce za pomoc zostałem obdarzony jedynie obrzydliwym
spojrzeniem.