Pierwsza lekcja w tym roku – zaklęcia.
Profesor Flitwick zaczął spokojnie od corocznego przedstawienia zasad, na
jakich odbywają się zajęcia, a następnie szybko przeszedł do przypominania
najważniejszych zaklęć.
-
Będę rzucał zaklęcia na stojące przede mną przedmioty. Proszę, abyście po
chwili użyli tego czaru na wszystkich trzech rzeczach stojących przed wami.
Postaram się obserwować, czy macie jakieś zaległości po wakacjach. Zaczniemy od
najprostszego accio!
Nuda.
Nuda. Nuda. Każde z zaklęć wychodziło mi perfekcyjnie, a nawet specjalnie się
do nich nie przykładałem. Nie było w tym nic dziwnego. Przez całe wakacje nie
robiłem nic innego. Dzień w dzień, godzina po godzinie ćwiczyłem zaklęcia,
rzucałem uroki, uczyłem się z ciotką skutecznego używania zaklęć niewerbalnych
i niewybaczalnych. Jeśli miałem czas, przeglądałem stare księgi w domowej
bibliotece i próbowałem tych magicznych sformułowań, których nie znałem, a
które wydawały mi się interesujące. Ale co z tego? Czułem się pewnie, ale tylko
jeśli chodzi o znajomość czarów. W gruncie rzeczy wiedziałem, że każdy mój błąd
może kosztować życie – co gorsza, nie tylko moje.
Wsiąkniesz w szeregi Pottera – to zdanie
nie dawało mi spokoju. Ciągle śniło mi się albo odtwarzało w myślach, kiedy
tylko widziałem Granger, Weasley albo Longbottoma, którzy byli moją przepustką
do tego przeklętego świata Bliznowatego. Jak do cholery jasnej mam to zrobić,
skoro przez całe życie traktowałem ich jak szmaty?! Jak mam teraz przekonująco
zagrać skruszonego, skoro nigdy nie przestałem z nich szydzić? Wiedziałem, że
muszę być kurewsko dobry, żeby w sposób mistrzowski zatrzeć negatywne
wspomnienie ostatnich sześciu lat.. Ba, byłem przekonany, że oni dokładnie
wiedzą, co mam na przedramieniu, a co cholernie utrudniało mi zadanie.
-
Niesamowicie, panno Tacerey! Pięć punktów dla Slytherinu! Widzę, że nie
próżnowała panna w Durmstrangu – zachwycał się Flitwick.
Zrobiłem
to w identyczny sposób, starcze, a jeszcze nigdy nie dostałem od ciebie
punktów. I byłem pewny, że nigdy nie dostane.
Tacerey.. Siedziała
w przeciwległych ławkach tuż obok Parkinson. Ładnie dobrała towarzystwo, nie ma
co. Byłem pewien, że szybko dowie się nie tylko o tym, gdzie jest biblioteka,
ale także kto z kim jest, kogo unikać, kto tutaj wiedzie prym, a kto jest tylko
zwykłym pionkiem. Punkt dla ciebie, sprytna kuzyneczko.
Kuzyneczka była
dodatkowo niezłą laską. Podnosiło mi to ciśnienie. Starałem się nieco stopować
przez fakt, że to córka Bellatriks, a ta wariatka z pewnością potraktowałaby
mnie Crucio, gdyby dowiedziała się,
że przeleciałem jej córeczkę.. Ale.. Nie, odpuść sobie, jej wagina nie jest
warta takiego bólu. Ale.. Zabini, ten cholerny Zabini już na nią leciał. A ja
bardzo, ale to bardzo nie chciałem, żeby miał ją pierwszy. Już w zeszłym roku
ostro mnie wyprzedził, nie dam mu tej satysfakcji w ostatniej klasie.
Tacerey.. A
właściwie Black. To ciekawe, dlaczego nie nosiła nazwiska Lestrange. Widocznie
nie jest córką tego fanatyka, Rudolfa. A jeśli nie jego, to kogo..? Bella
lubiąca przygodny seks była tak niewyobrażalna, jak Czarny Pan całujący stopy
Pottera. Nie mógł to być byle kto, po kimś Scarlett musiała odziedziczyć ten
zgrabny tyłek. Po ciotce na pewno tego nie ma. Oby nie miała też fanatycznego
uwielbienia do Czarnego Pana.
Jakie zadanie otrzymała?
Bo na pewno otrzymała. Była w naszym domu, więc na pewno coś dostała. Bella
byłaby gotowa podciąć sobie żyły, gdyby jej córka nie uzyskała szansy u
Czarnego Pana. Skoro Scarlett jest w Hogwarcie, na pewno jest to związane ze
szkołą – inaczej nie byłoby sensu jej tu wysyłać, była potrzebna. Więc ja im
nie wystarczam..? Ale.. Zawsze można namówić Black do współpracy w różnych.. hm..
dziedzinach.
***
Zaklęcia. Profesor
całkiem miły. Klasa dużo bardziej przytulniejsza niż ta z Durmstrangu. Niestety,
towarzystwo pozostawiało wiele do życzenia.
Paplała i paplała. Miałam wrażenie, że słyszę paplanie Pansy od
kilkunastu godzin. I tak w zasadzie było.
Ku mojemu
rozczarowaniu, musiałam dzielić z kimś dormitorium – tym kimś była Milicenta
Bulstrode. Miałam okropne wrażenie, że ta dziewczyna jest przezroczysta. Los
poskąpił jej urody, a wyraz twarzy wydawał się ciągle być na ten los obrażony.
Była jedną z tych bezbarwnych, wścibskich i plotkujących nastolatek, które
uważają się za niezwykle piękne i ważne – dlatego chodziły z wyżej podniesionym
nosem niż czołem, a i tak nikt nie zwracał na nie uwagi. Milicenta nie tylko
była mało interesującą współlokatorką – miała również mało interesujące
koleżanki. Szybko oznajmiła im, że wprowadza się do niej ktoś nowy. Dziewczyny
tuż po kolacji przyszły się przywitać i przedstawić. Jedną z nich była Pansy
Parkinson. Pansy nie była najładniejszą dziewczyną Slytherinu, nie była nawet
najbogatszą ani (Boże broń) najinteligentniejszą, ale miała coś, czego
zazdrościły jej wszystkie dziewczęta w tym domu. Była obiecana Draconowi
Malfoyowi. (A przynajmniej tak twierdziła.) Fakt, że w przyszłości miała zostać
żoną najprzystojniejszego (wg Pansy), najbogatszego i pochodzącego z
najwybitniejszego (wg Pansy) rodu magicznego mężczyzny, dał jej władzę – władzę
nad dziewczętami w Slytherinie. Wszystkie miały bezwzględny zakaz zbliżania się
do Dracona, wszystkie zobowiązane były do donoszenia Pansy na temat innych
dziewcząt, które miał z nim zbyt bliski kontakt, wszystkie miały stać na straży
rzekomej miłości, która łączyła ją i młodego Malfoya. Przy okazji zostałam
poinformowana o spalonych włosach, publicznie przeczytanych pamiętnikach lub
działaniach pod urokiem dziewcząt, które zostały przyłapane na intymnych
sytuacjach z Draconem. Wszystko wyglądało komicznie. Wiedziałam już, że
dziewczyny nie przyszły się przywitać – one przyszły mnie ostrzec – nie zbliżaj
się do niego, a może cię zaakceptujemy. Oczywiście, zachowywałam się tak, jak
nakazała idiotyczność tej sytuacji. Udałam ogromny przypływ sympatii dla Pansy,
słodko się uśmiechałam, zapewniałam o swojej przyjaźni i głośno szkalowałam
imię tych dziewcząt, które stanęły na miłosnej drodze Parkinson i Malfoya.
Byłam rozbawiona. Koleżanki Pansy naprawdę traktowały ją z najwyższym szacunkiem
i uwielbieniem. Każda z nich miała nadzieję, że w przyszłości będzie miała
okazję wpadać na herbatkę do Malfoy Manor. Pansy byłą przywódczynią,
niekoronowaną królową Slytherinu.
W głębi duszy
umierałam ze śmiechu. Podejrzewałam, że Pansy łże. Byłam niemal pewna, że w
naszej rodzinie nie ma przymusu małżeństwa. Nikt nie jest nikomu obiecywany.
Owszem, matka wspominała mi coś, abym wybierała małżonka z rozwagą – miał być
koniecznie czystej krwi i zwolennikiem Czarnego Pana, ale w tamtym momencie machnęłam
na to ręką, nie śpieszno mi do ślubnego kobierca. Podejrzewałam, że z Draconem
jest podobnie, aczkolwiek istniało prawdopodobieństwo, że się myliłam.
Malfoyowie to rzeczywiście potężny ród. Co do rzekomej miłości.. Byłam pewna,
że nie istnieje. Draco od początku roku nawet na nią nie spojrzał. Poza tym
matka wypowiadała się o nim jako o bardzo inteligentnym chłopcu (całe wakacje
uczyła go zaklęć niewybaczalnych i niewerbalnych), więc ciężko było mi
uwierzyć, aby pałał miłością do tak pustej panny. Nie znałam Dracona
kompletnie, ale miałam nadzieję, że mój nieświadomy niczego kuzynek, nie jest
nawet odrobinę nią zainteresowany.
Co ciekawe, Pansy
uznała mnie za godną jej królewskiego towarzystwa i wybrała się ze mną na
zaklęcia. Mimo że z każdą minutą jej głupota coraz bardziej mnie irytowała,
dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy, m.in. Draco to niekwestionowany król
Slytherinu – wszyscy go słuchają, wszyscy łakną jego towarzystwa, każdy chce
być w jego łasce. (Doskonale zapamiętywałam każde słowo Pansy, aby później
umieć dokładnie ocenić, ile jest w tym przesady.) Malfoy przyjaźnił się jedynie
z Zabinim (moim Pociągowym Podrywaczem), a jego ochroniarze i wierni towarzysze
to Crabbe i Goyle. Warto znać Harpera, który urządzał wszystkie ślizgońskie imprezy.
Chciałam delikatnie
wypytać Pansy o Zabiniego, ale nie musiałam. Sama wypaplała dosłownie wszystko,
co o nim wiedziała. Zabini był czarodziejem czystej krwi. Miał niezwykle piękną
matkę, która słynie z perfekcyjnego doboru mężów – zawsze starych i potwornie
bogatych. Nikt nie wiedział, kim jest jego ojciec (no to mamy coś wspólnego,
pomyślałam). Blaise to podrywacz o wykwintnych manierach, ale dziewczyna, która
zostanie jego żoną, będzie mogła kąpać się w morzu pieniędzy (ciągle
relacjonuje słowa Pansy!), więc wszystkie płytkie dziewczęta same do niego
lgną. Na zaklęciach siedział naprzeciw mnie. Obserwowałam go kątem oka,
uważając, aby mnie nie przyłapał. Nie miał problemów z zaklęciami, nie szło mu
gorzej niż Draconowi, który wyglądał na potwornie znudzonego. Ciężko było mi
uwierzyć w fakt, że i on jest płytki i zepsuty. Wczorajsza rozmowa utwierdziła
mnie tylko w przekonaniu, że na mnie leci, ale.. nie wydawał się być
ograniczony. Pansy przedstawiła go bardzo okrutnie, ale był to raczej pogląd
tych dziewcząt, które z nim obcowały (a nie muszę wspominać, że koleżanki,
które zwierzają się Parkinson, raczej nie grzeszą inteligencją). Chciałam w to
wierzyć. Chciałam wierzyć w fakt, że Zabini jest interesujący, ma bogate
wnętrze i wielkie ambicje. Chciałam. Wręcz idiotycznie chciałam. Blaise chyba
wyczuł, że go obserwuje - szybko skierował wzrok na mnie, jakby chciał mnie
przyłapać na gapieniu się na niego. Momentalnie odwróciłam głowę, próbując
zagrać żywo zainteresowaną tym, co mówi Flitwick. Byłam niemal pewna, że mi nie
wyszło.
Do obiadu czas
zleciał bardzo szybko. Po posiłku byłam umówiona z Hermioną przed Wielką Salą.
Miałam nadzieję, że przynajmniej ona nie zaskoczy mnie płycizną swojego
charakteru. To zabawne. Przed przyjściem do Hogwartu matka wychwalała mi
Slytherin wniebogłosy. Uważała, że żaden dom nie nauczy mnie tylu rzeczy, ile
dom węża. Ja póki co nie widziałam w tym domu nic wartościowego. Prym wiodły w
nim dziewczyny, których ambicja nie przekraczała znalezienia bogatego męża. Czy
w domu węża były jakieś inteligentne i wartościowe nastolatki? Jeśli tak, to co
się z nimi stało? Sabotował je dwór Parkinson? Chłopcy wydawali mi się
snobistyczni do ostatniej nitki ich szat szkolnych, uszytych na miarę, z
najlepszej jakości materiału. Poza tym panował system kastowy. Ci bogaci z
wpływowymi rodzicami panoszyli się po całym pokoju wspólnym. Ci biedniejsi
chowali się w dormitoriach. A minął dopiero niecały dzień od mojego pobytu w
Slytherinie. Niewiele osób się do mnie odzywało. Prócz Parkinson i Zabiniego,
nikt nie próbował nawiązać ze mną kontaktu. Dlaczego? Moje nazwisko nic nikomu
nie mówiło. Tacerey? Dziewczyna na pewno przypadkiem do nas trafiła, nie ma
znanych rodziców, nikt nie słyszał, aby była bogata… Po co więc się do niej
odzywać, skoro nie da to żadnych korzyści? Dotychczasowo byłam zawiedziona i
nie dziwiłam się rówieśnikom z innych domów – gdybym była Gryfonką, Krukonką
czy Puchonką, też nienawidziłabym Ślizgonów.
***
- O kurwa!
- Od kiedy używasz
takiego słownictwa Zabini?
- Patrz na drzwi
wejściowe.
Siedzieliśmy w
Wielkiej Sali. Obiad dobiegał końca. Starałem się niedostrzegalnie obserwować
nową piękność Slytherinu. Siedziała sama. Nikt się do niej nie przysiadł. Sama
też nie dosiała się do Pansy, za co skrycie dziękowałem losowi. Umierałem z
ciekawości, z kim się umówiła na wycieczkę po Hogwarcie. Może z krewnym? Miałem
taką ogromną nadzieję. Nie mogłem przeżyć faktu, że ktoś mnie wyprzedził, ktoś
umówił się z nią szybciej niż ja, że ktoś może mieć ją szybciej niż ja. Fakt
ten nie dawał mi spokoju. Kto był na tyle przystojny i czarujący, że mogła
odrzucić moją propozycję? A może to tylko taka gra, żebym się nią bardziej
zainteresował? Nie wiem, ale byłem nawet gotów ją śledzić, mimo że ryzykowałem
tym utratę dumy..
Kiedy Piękność
wstała od stołu, już powoli zaczynałem odkładać sztućce, by ruszyć w pościg,
ale nie było to potrzebne. Scarlett, śliczna Scarlett podeszła do czekającej na
nią Granger. GRANGER!
Pół ślizgońskiego
stołu zwróciło uwagę na mój okrzyk i wszyscy, jak jeden mąż odwrócili się, by
szukać punktu, który tak mnie zaskoczył. Nie było trudno. Za chwilę nie tylko Ślizgoni
patrzyli na to ze zdziwieniem, ale i Gryfoni rozdziawiali swoje paszcze. Pansy
pisnęła, kilku jej przyjaciółkom niemal oczy wyszły z orbity, część
zaniemówiła. Gdy tylko Tacerey i Granger wyszły razem z Wielkiej Sali, gwar
szybko się podniósł.
Popatrzyłem na
Malfoya. Ten cholery arystokrata tylko uśmiechał się pod nosem, jakby wszystko
było dla niego jasne. Zazwyczaj nie przeszkadzał mi fakt, kiedy nie miałem
pojęcia, co dzieję się wokół. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Teraz jednak
czułem, jak coraz bardziej się denerwuje.
- Czy może mi do
cholery wytłumaczyć, o co tutaj chodzi? – zapytałem wprost.
Malfoy uśmiechnął
się do siebie po raz drugi i spojrzał na mnie z zadowoleniem.
- Jedyne, co możesz
wiedzieć, to fakt, że Tacerey bardziej zasługuje na bycie Ślizgonką, niż
wszystkie laski w naszym domu.
***
Czułam to. Czułam
to podchodząc do Granger. Czułam na sobie coraz więcej spojrzeń, czułam lekkie
podenerwowanie Hermiony, czułam, że dla Ślizgonów jestem skończona, czułam, że
dokonuje jakiegoś przełomu. I było mi z tym niesamowicie dobrze. Gdzieś w głębi
duszy już triumfowałam. Uśmiechnęłam się do Grnager, próbując dodać jej otuchy
i razem wyszłyśmy z Wielkiej Sali.
- Co chciałabyś
zobaczyć? – zapytała rzeczowo Hermiona, kiedy wędrowałyśmy po korytarzu na
pierwszym piętrze.
- Hm. Zależy mi,
aby dowiedzieć się, gdzie są najważniejsze lekcje, biblioteka.. Liczę też, że
przedstawisz mi kilka ciekawostek, żebym tu nie zginęła – wyjaśniłam z
uśmiechem.
Granger była
potwornie rzeczowa. Czułam się jak na wycieczce po muzeum z przewodnikiem.
Pokazała mi, gdzie są najważniejsze sale lekcyjne, Skrzydło Szpitalne, gabinety
profesorów i dyrektora, kazała uważać na Irytka, wskazała znikające stopnie w
schodach. Była miła, ale nietrudno było zgadnąć, że robi to tylko dlatego, że
zobowiązała się do tego wczoraj wieczorem. Fakt, że byłam Ślizgonką strasznie
ją ode mnie odsunął. No cóż, musiałam się wysilić. Na koniec wybrałyśmy się do
biblioteki. Hermiona chciała coś wypożyczyć.
- Czy sprawi ci to
jakiś problem, że pokazałaś się ze mną? – zapytałam, udając zatroskanie, kiedy
Granger wędrowała pomiędzy półkami.
- Nie.. –
odpowiedziała, nie patrząc na mnie, a na grzbiety opasłych tomów.
- Ale?
Zatrzymała się,
jakby ktoś spetryfikował. Odpowiedziała po chwili.
- Ale rzadko widzi
się Ślizgonkę z Gryfonką na korytarzu – wyrzuciła z siebie.
- Dlaczego? – drążyłam
temat.
Dobrze wiedziałam
dlaczego, ale przecież byłam nowa, prawda? Nowi nie wiedzą takich rzeczy.
- Oczywiście,
czytałam Historie Hogwartu i wiem, że
Slytherin był dużo mniej tolerancyjny niż Gryffindor, ale to było setki lat
temu. Co was teraz dzieli?
Hermiona wzięła ze
sobą cały stos książek i kazała za sobą podążać. Usiadłyśmy w najdalszej części
biblioteki, dokąd (można było to dostrzec po ilości kurzu), niewiele uczniów
dociera.
- Jak myślisz,
dlaczego jesteś w Slytherinie? – zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie,
jakby szukała oznak kłamstw.
- Nie wiem. Uwierz,
że sama zadaje sobie od wczoraj to pytanie – odpowiedziałam, uśmiechając się do
siebie. Granger była jednak śmiertelnie poważna. Zastanawiałam się, czy
naprawdę wierzy, że zaraz wyśpiewam jej całą prawdę – począwszy od tego, czyją
jestem córką, kończąc na tym, jakie zadanie zlecił mi Czarny Pan.
- Nie mam pojęcia –
ciągnęłam już poważnym tonem. – Cała moja rodzina uczyła się w Durmstrangu. Jedynie
któraś prababcia podobno była w Hogwarcie, ale w Ravenclavie. Nie mam nic do mugoli,
szanuje czarodziei z niemagicznych rodzin. Jedyne, co przychodzi mi do głowy,
to Durmstrang. W tej szkole nauczanie przechodzi na trochę innym poziomie.
- Co masz na myśli?
- Nauczanie czarnej
magii jest tam na porządku dziennym i nikogo to nie dziwi. Ponadto poziom
bezpieczeństwa jest dużo niższy. Miałam dzisiaj zielarstwo. Profesor Sprout
kazała nam założyć rękawice do przesadzania roślin. W Durmstrangu nikt nie
zatroszczyłby się o twoje dłonie. Jedna z dziewcząt rozcięła sobie palca
podczas lekcji i od razu została wysłana do Skrzydła Szpitalnego. W mojej byłej
szkole musiałaby odbyć szlaban za to, że opuściła lekcję.
Hermiona wydawała
się być trochę zaskoczona moją relacją.
- To dlaczego
rodzice posyłają tam swoje dzieci? – zapytała, trochę retorycznie.
- Durmastrang uczy
wytrzymałości. Potrafisz poradzić sobie w stresujących i dziwnych sytuacjach,
lepiej znosisz przeciwności i ból. Umiesz nie tylko podstawowe czary, ale także
te dużo bardziej niebezpieczne, które mogą ochronić cię w sytuacjach
ekstremalnych. To wszystko ma swoje dobre strony.
Granger zamyśliła
się. Dalej wyglądała na odrobinę zszokowaną. Postanowiłam zmienić temat i
podzielić się z nową kumpelą moimi przemyśleniami na temat Slytherinu.
- Wiesz, spędziłam
w domu węża niecały dzień, a już nie dziwię się, dlaczego nie znosicie
Ślizgonów.
- Poznałaś Malfoya
i Parkinson? – zapytała przenikliwie Hermiona.
O proszę, mojego
kuzynka jednak nie znoszą.
- Malfoya jeszcze
nie miałam okazji, ale Pansy i jej dwór niestety tak. Dostałam ostrzeżenie, że
nie wolno mi nawet rozmawiać z Draconem…
- Nie masz czego
żałować.
- …gdyż ona i
Malfoy są sobie przeznaczeni – dodałam z sarkazmem.
Hermiona
powstrzymała wybuch śmiechu, jakby zdała sobie sprawę, że ciągle jesteśmy w
bibliotece.
- Zauważyłaś, że
jej twarz przypomina mopsa? – podsunęła Gryfonka.
Najpierw
uruchomiłam swoją wyobraźnię, później wytrzeszczyłam oczy, a następnie
stłumiłam śmiech.
Spędziłyśmy z
Granger jeszcze godzinę w bibliotece. Obgadywanie Parkinson i jej psiapsiółek
poprawiło nam humory. Dowiedziałam się przy okazji, że mój kuzynek to egoista,
szowinista i cynik. Hermiona opowiedziała mi historię o tchórzofretce. O
Zabinim nie powiedziała ani słowa. Nie starałam się nawet wypytywać o jej
rodziców, czy przyjaciół – dobrze wiedziałam, że jest jeszcze za wcześnie. Mimo
wszystko czułam, że zdobyłam jej sympatię. Na nieszczęście, ona moją też.
Starałam się nie myśleć o tym, że wkrótce okaże się wobec niej fałszywa, że być
może przyczynię się do zrobienia jej krzywdy.. Odrzucałam te myśli jak
najdalej, choć moje sumienie krzyczało. Postanowiłam zamknąć jego wyrzuty w
wielkim pudełku, które schowam w wielkiej szafie w mojej głowie, której nigdy
nie otworzę.
***
Wracałam do lochów.
To miejsce najbardziej przypominało mi Durmstrang. Było tu mrocznie i
ascetycznie. Drogę rozświetlały jedynie pochodnie przymocowane do ścian. Ciężko
było zgadnąć, która jest godzina. W Durmstrangu nigdy nie było dostatecznie
jasno. Zamek był ponury, miał niewiele okien. Pogoda nad nim nigdy nie była
sprzyjająca, zazwyczaj padał deszcz, dlatego większość wolnego czasu
spędzaliśmy w pokojach wspólnych. Mimo że Durmstrang był nieprzyjemny,
atmosfera w nim była kompletnie inna. Czułam, że z każdym mogę porozmawiać,
miałam przyjaciół, wygłupy nikogo nie dziwiły, czułam się jak w domu. Może było
za wcześnie, aby tak samo oceniać Hogwart, ale wiedziałam już, że nie pokocham
tego miejsca. Byłam tu intruzem. Szpiegiem.
Usłyszałam kroki.
Ktoś szedł mi naprzeciw. Krok był pewny, mocny. W bladym świetle dostrzegłam
wysoką postać. Jasne włosy mieniły się w oddali. Draco Malfoy.
- Witaj, Black.
Dźwięk mojego
prawdziwego nazwiska wywołał dziwną reakcję mojego organizmu – miałam gęsią
skórkę.
- Widzę, że nie
obawiasz się kolejnej porażki. Zdemaskowanie mnie na pewno nie przysporzy ci
nic dobrego.
- Nieźle idzie ci
zgrywanie panny ja-nic-nie-wiem.
Granger uwierzyła, że jesteś w Slytherinie przypadkiem? – dopytywał się Draco.
Wszystkie jego słowa ociekały sarkazmem.
- W przeciwieństwie
do ciebie, ja już ruszyłam ze swoim zadaniem – odpowiedziałam. Czułam, że to
gra. I czułam, że to, jak Granger oceniła Malfoya, było bliższe prawdzie, niż
to, jak zrobiła to Parkinson.
- Przychodzę w
pokojowych zamiarach – Draco zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać. – Z
propozycją.
Miałam ogromną
ochotę się cofnąć, ale wiedziałam, że muszę być sprytniejsza niż on.
- Jaką? –
zapytałam, wpatrując się w oczy kuzynka, choć był coraz bliżej. Wiedziałam, że
nie mogę odwrócić wzroku.
- Dobrze wiesz, że
masz większe szanse na sukces w tym zadaniu niż ja. Jesteś nowa, nikt nie wie
kim, skąd i jaka jesteś. Podejrzewam, że umiesz grać i nie masz skrupułów.
- I co w związku z
tym? – mówiłam twardo i pewnie. Nie mogłam okazać słabości, nawet jeśli
pomiędzy naszymi twarzami było tylko kilka centymetrów.
- Proponuje układ.
Ty zrobisz to, co masz zrobić dla Czarnego Pana, ale będziesz dzieliła się ze
mną informacjami.
Z trudem
powstrzymałam śmiech. Udałam jednak zainteresowanie.
- A ja co będę z
tego miała?
- Wygodne życie w
Hogwarcie. Królowanie u mojego boku w Slytherinie, odrobione prace domowe,
różne przywileje od dyrektora szkoły, a także – przysunął się tak blisko, że
czułam jego oddech w okolicach uszu – fizyczne przyjemności.
Hermiona miała
racje. To dupek.
Z całej siły
uderzyłam go kolanem w krocze. Malfoy z donośnym jękiem zgiął się wpół.
- OCIPIAŁEŚ?! Masz
mnie za pustą Parkinson?! Myślisz, że lecę na twoją buźkę i fortunę?! Wydaje ci
się, że będę narażała życie i jeszcze dawała ci dupy?! Petryficus totalus!
Byłam zła.
Potwornie zła. Dopiero kiedy Draco runął sztywny na ziemię, wzięłam głęboki
oddech. Schyliłam się i tym razem cicho zwróciłam się do kuzynka.
- Jesteś żałosną
gnidą. Módl się, żebym nie wspomniała o tym matce. Wiesz, że w tym wypadku
nawet twój kochany tatuś ci nie pomoże.
Moja prawa ręka
mechanicznie zacisnęła się w pięść i idealnie wycelowała w zbyt piękny nos
Malfoya. Poczułam ból, ale nie mógł się on mierzyć z satysfakcją, jaką miałam w
tej chwili. Krew momentalnie zaczęła spływać Draconowi po nieruchomej twarzy.
Ach, wielka szkoda, że nie mógł nic z tym zrobić.
- Dobranoc,
Tchórzofretko.
przeczucie mnie nie zawiodło, wszystko jakoś niebezpiecznie zmierza w kazirodczym kierunku :P mam nadzieję, że chociaż ojciec Scarlett nie jest jednocześnie ojcem kogoś innego, sprawy mogłyby się skomplikować... nawet za bardzo :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że kolejne rozdziały mnie zaskoczą i moje przewidywania się nie sprawdzą :P Zawsze wiedziałem że ta Parkinson jest pustakiem :D / Maciej
OdpowiedzUsuńHahaha propozycja Malfoya... boska xd. Dodatkowo uwielbiam relacjonowanie opowiadań Pansy Parkinson. One brzmią tak prawdziwo, że naprawdę mam wrażenie że rzeczona pani byłaby w stanie rzucać takimi teksami na lewo i prawo.
OdpowiedzUsuńCiekawa relacja z Hermioną i o ile Scarlet teraz gra mam nadzieję oczywiście, że potoczy to się w końcu trochę inaczej.
Co do "miłosnego" trójkąta Scarley-Draco-Blaise nie mam jakichś konkretnych faworytów, co będzie to będzie, spodoba mi się wszystko. Nikt też nie broni naszej bohaterce skorzystać z obu opcji. ;)
Pozdrawiam ;)
Ha. Scarlet należą się wielkie brawa, za to jak potraktowała Draco. Twarda zawodniczka. Tak trzymać.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tej sceny nie widział Blaise. A może widział, tylko nie było napisane.
Dziewczyna próbuje zdobyć przyjaźń Hermiony. Ale myślę, że jakby przyszło co do czego, to stanęłaby po stronie dobra.
Czekam na kolejny rozdział
Pozdrawiam.
http://pieczecie--magii.blogspot.com/
Dziewczyno, kocham Cię! Kocham i wielbię Twoje opowiadanie! Jest wspaniałe, idealne i po prostu piękne. Scarlett potrafi pokazać pazurki co było bardzo wyraźnie widać na końcu rozdziału xD Też w swoich opowiadaniach lubię kopać blondasa między nogi xD Nasz tajniak w Hogwarcie spisuje się świetnie. Scar jest świetną aktorką, chociaż w bibliotece z Hermioną chyba przestała grać, a zaczęła być wiarygodna i szczera na ile mogła. Tacerey bosko relacjonuje inteligentne na odwrót wywody Panny Parkinson ;D U mnie tak pusta jest Astoria xD Draco jako ten zimny dupek i podrywacz na którego widok płeć niewieścia mięknie w kolanach, a on tylko zalicza i zalicza i zalicza xD No i oczywiście rywalizuje z Zabinim kto więcej przeleci, co swoją drogą jest niezdrową rywalizacją xD No ale, lubię takiego Malfoya ;D I jego bezczelne propozycja na końcu, ale dostał za swoje ;) Brawo Kochana ;*
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny ;*
Pozdrawiam ;)
Podoba mi się sposób ukazania Slytherinu przez Scarlett. Wydaje się bardzo ciekawą postacią. Liczę, że stanie po stronie dobra i przeciwstawi się złu.
OdpowiedzUsuńMilena
Haha, Scarlette to niezła zadziora :D świetnie zgasiła Malfoya i pokazała mu, że na nią nie działa jego słodki urok. Relacjonowanie tego co powiedziała Pansy jest bardzo zabawne, ale biorąc pod uwagę to jak zapatrzona jest w Draco, naprawdę mogła sobie wmówić, że są sobie przeznaczeni. Zabini! <3 mam slabosc do wszelkich meskich narracji, a Tobie wychodzi ona bardzo dobrze. Blaise jest taki... arystokratyczny? w stosunku do Tacerey przypomina mi takiego angielskiego dżentelmena. pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń