wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział II



Pierwsza lekcja w tym roku – zaklęcia. Profesor Flitwick zaczął spokojnie od corocznego przedstawienia zasad, na jakich odbywają się zajęcia, a następnie szybko przeszedł do przypominania najważniejszych zaklęć.
                - Będę rzucał zaklęcia na stojące przede mną przedmioty. Proszę, abyście po chwili użyli tego czaru na wszystkich trzech rzeczach stojących przed wami. Postaram się obserwować, czy macie jakieś zaległości po wakacjach. Zaczniemy od najprostszego accio!
                Nuda. Nuda. Nuda. Każde z zaklęć wychodziło mi perfekcyjnie, a nawet specjalnie się do nich nie przykładałem. Nie było w tym nic dziwnego. Przez całe wakacje nie robiłem nic innego. Dzień w dzień, godzina po godzinie ćwiczyłem zaklęcia, rzucałem uroki, uczyłem się z ciotką skutecznego używania zaklęć niewerbalnych i niewybaczalnych. Jeśli miałem czas, przeglądałem stare księgi w domowej bibliotece i próbowałem tych magicznych sformułowań, których nie znałem, a które wydawały mi się interesujące. Ale co z tego? Czułem się pewnie, ale tylko jeśli chodzi o znajomość czarów. W gruncie rzeczy wiedziałem, że każdy mój błąd może kosztować życie – co gorsza, nie tylko moje.
                Wsiąkniesz w szeregi Pottera – to zdanie nie dawało mi spokoju. Ciągle śniło mi się albo odtwarzało w myślach, kiedy tylko widziałem Granger, Weasley albo Longbottoma, którzy byli moją przepustką do tego przeklętego świata Bliznowatego. Jak do cholery jasnej mam to zrobić, skoro przez całe życie traktowałem ich jak szmaty?! Jak mam teraz przekonująco zagrać skruszonego, skoro nigdy nie przestałem z nich szydzić? Wiedziałem, że muszę być kurewsko dobry, żeby w sposób mistrzowski zatrzeć negatywne wspomnienie ostatnich sześciu lat.. Ba, byłem przekonany, że oni dokładnie wiedzą, co mam na przedramieniu, a co cholernie utrudniało mi zadanie.
                - Niesamowicie, panno Tacerey! Pięć punktów dla Slytherinu! Widzę, że nie próżnowała panna w Durmstrangu – zachwycał się Flitwick.
                Zrobiłem to w identyczny sposób, starcze, a jeszcze nigdy nie dostałem od ciebie punktów. I byłem pewny, że nigdy nie dostane.
Tacerey.. Siedziała w przeciwległych ławkach tuż obok Parkinson. Ładnie dobrała towarzystwo, nie ma co. Byłem pewien, że szybko dowie się nie tylko o tym, gdzie jest biblioteka, ale także kto z kim jest, kogo unikać, kto tutaj wiedzie prym, a kto jest tylko zwykłym pionkiem. Punkt dla ciebie, sprytna kuzyneczko.
Kuzyneczka była dodatkowo niezłą laską. Podnosiło mi to ciśnienie. Starałem się nieco stopować przez fakt, że to córka Bellatriks, a ta wariatka z pewnością potraktowałaby mnie Crucio, gdyby dowiedziała się, że przeleciałem jej córeczkę.. Ale.. Nie, odpuść sobie, jej wagina nie jest warta takiego bólu. Ale.. Zabini, ten cholerny Zabini już na nią leciał. A ja bardzo, ale to bardzo nie chciałem, żeby miał ją pierwszy. Już w zeszłym roku ostro mnie wyprzedził, nie dam mu tej satysfakcji w ostatniej klasie.
Tacerey.. A właściwie Black. To ciekawe, dlaczego nie nosiła nazwiska Lestrange. Widocznie nie jest córką tego fanatyka, Rudolfa. A jeśli nie jego, to kogo..? Bella lubiąca przygodny seks była tak niewyobrażalna, jak Czarny Pan całujący stopy Pottera. Nie mógł to być byle kto, po kimś Scarlett musiała odziedziczyć ten zgrabny tyłek. Po ciotce na pewno tego nie ma. Oby nie miała też fanatycznego uwielbienia do Czarnego Pana.
Jakie zadanie otrzymała? Bo na pewno otrzymała. Była w naszym domu, więc na pewno coś dostała. Bella byłaby gotowa podciąć sobie żyły, gdyby jej córka nie uzyskała szansy u Czarnego Pana. Skoro Scarlett jest w Hogwarcie, na pewno jest to związane ze szkołą – inaczej nie byłoby sensu jej tu wysyłać, była potrzebna. Więc ja im nie wystarczam..? Ale.. Zawsze można namówić Black do współpracy w różnych.. hm.. dziedzinach.

***


Zaklęcia. Profesor całkiem miły. Klasa dużo bardziej przytulniejsza niż ta z Durmstrangu. Niestety, towarzystwo pozostawiało wiele do życzenia.  Paplała i paplała. Miałam wrażenie, że słyszę paplanie Pansy od kilkunastu godzin. I tak w zasadzie było.
Ku mojemu rozczarowaniu, musiałam dzielić z kimś dormitorium – tym kimś była Milicenta Bulstrode. Miałam okropne wrażenie, że ta dziewczyna jest przezroczysta. Los poskąpił jej urody, a wyraz twarzy wydawał się ciągle być na ten los obrażony. Była jedną z tych bezbarwnych, wścibskich i plotkujących nastolatek, które uważają się za niezwykle piękne i ważne – dlatego chodziły z wyżej podniesionym nosem niż czołem, a i tak nikt nie zwracał na nie uwagi. Milicenta nie tylko była mało interesującą współlokatorką – miała również mało interesujące koleżanki. Szybko oznajmiła im, że wprowadza się do niej ktoś nowy. Dziewczyny tuż po kolacji przyszły się przywitać i przedstawić. Jedną z nich była Pansy Parkinson. Pansy nie była najładniejszą dziewczyną Slytherinu, nie była nawet najbogatszą ani (Boże broń) najinteligentniejszą, ale miała coś, czego zazdrościły jej wszystkie dziewczęta w tym domu. Była obiecana Draconowi Malfoyowi. (A przynajmniej tak twierdziła.) Fakt, że w przyszłości miała zostać żoną najprzystojniejszego (wg Pansy), najbogatszego i pochodzącego z najwybitniejszego (wg Pansy) rodu magicznego mężczyzny, dał jej władzę – władzę nad dziewczętami w Slytherinie. Wszystkie miały bezwzględny zakaz zbliżania się do Dracona, wszystkie zobowiązane były do donoszenia Pansy na temat innych dziewcząt, które miał z nim zbyt bliski kontakt, wszystkie miały stać na straży rzekomej miłości, która łączyła ją i młodego Malfoya. Przy okazji zostałam poinformowana o spalonych włosach, publicznie przeczytanych pamiętnikach lub działaniach pod urokiem dziewcząt, które zostały przyłapane na intymnych sytuacjach z Draconem. Wszystko wyglądało komicznie. Wiedziałam już, że dziewczyny nie przyszły się przywitać – one przyszły mnie ostrzec – nie zbliżaj się do niego, a może cię zaakceptujemy. Oczywiście, zachowywałam się tak, jak nakazała idiotyczność tej sytuacji. Udałam ogromny przypływ sympatii dla Pansy, słodko się uśmiechałam, zapewniałam o swojej przyjaźni i głośno szkalowałam imię tych dziewcząt, które stanęły na miłosnej drodze Parkinson i Malfoya. Byłam rozbawiona. Koleżanki Pansy naprawdę traktowały ją z najwyższym szacunkiem i uwielbieniem. Każda z nich miała nadzieję, że w przyszłości będzie miała okazję wpadać na herbatkę do Malfoy Manor. Pansy byłą przywódczynią, niekoronowaną królową Slytherinu.
W głębi duszy umierałam ze śmiechu. Podejrzewałam, że Pansy łże. Byłam niemal pewna, że w naszej rodzinie nie ma przymusu małżeństwa. Nikt nie jest nikomu obiecywany. Owszem, matka wspominała mi coś, abym wybierała małżonka z rozwagą – miał być koniecznie czystej krwi i zwolennikiem Czarnego Pana, ale w tamtym momencie machnęłam na to ręką, nie śpieszno mi do ślubnego kobierca. Podejrzewałam, że z Draconem jest podobnie, aczkolwiek istniało prawdopodobieństwo, że się myliłam. Malfoyowie to rzeczywiście potężny ród. Co do rzekomej miłości.. Byłam pewna, że nie istnieje. Draco od początku roku nawet na nią nie spojrzał. Poza tym matka wypowiadała się o nim jako o bardzo inteligentnym chłopcu (całe wakacje uczyła go zaklęć niewybaczalnych i niewerbalnych), więc ciężko było mi uwierzyć, aby pałał miłością do tak pustej panny. Nie znałam Dracona kompletnie, ale miałam nadzieję, że mój nieświadomy niczego kuzynek, nie jest nawet odrobinę nią zainteresowany.
Co ciekawe, Pansy uznała mnie za godną jej królewskiego towarzystwa i wybrała się ze mną na zaklęcia. Mimo że z każdą minutą jej głupota coraz bardziej mnie irytowała, dowiedziałam się kilku interesujących rzeczy, m.in. Draco to niekwestionowany król Slytherinu – wszyscy go słuchają, wszyscy łakną jego towarzystwa, każdy chce być w jego łasce. (Doskonale zapamiętywałam każde słowo Pansy, aby później umieć dokładnie ocenić, ile jest w tym przesady.) Malfoy przyjaźnił się jedynie z Zabinim (moim Pociągowym Podrywaczem), a jego ochroniarze i wierni towarzysze to Crabbe i Goyle. Warto znać Harpera, który urządzał wszystkie ślizgońskie imprezy.
Chciałam delikatnie wypytać Pansy o Zabiniego, ale nie musiałam. Sama wypaplała dosłownie wszystko, co o nim wiedziała. Zabini był czarodziejem czystej krwi. Miał niezwykle piękną matkę, która słynie z perfekcyjnego doboru mężów – zawsze starych i potwornie bogatych. Nikt nie wiedział, kim jest jego ojciec (no to mamy coś wspólnego, pomyślałam). Blaise to podrywacz o wykwintnych manierach, ale dziewczyna, która zostanie jego żoną, będzie mogła kąpać się w morzu pieniędzy (ciągle relacjonuje słowa Pansy!), więc wszystkie płytkie dziewczęta same do niego lgną. Na zaklęciach siedział naprzeciw mnie. Obserwowałam go kątem oka, uważając, aby mnie nie przyłapał. Nie miał problemów z zaklęciami, nie szło mu gorzej niż Draconowi, który wyglądał na potwornie znudzonego. Ciężko było mi uwierzyć w fakt, że i on jest płytki i zepsuty. Wczorajsza rozmowa utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że na mnie leci, ale.. nie wydawał się być ograniczony. Pansy przedstawiła go bardzo okrutnie, ale był to raczej pogląd tych dziewcząt, które z nim obcowały (a nie muszę wspominać, że koleżanki, które zwierzają się Parkinson, raczej nie grzeszą inteligencją). Chciałam w to wierzyć. Chciałam wierzyć w fakt, że Zabini jest interesujący, ma bogate wnętrze i wielkie ambicje. Chciałam. Wręcz idiotycznie chciałam. Blaise chyba wyczuł, że go obserwuje - szybko skierował wzrok na mnie, jakby chciał mnie przyłapać na gapieniu się na niego. Momentalnie odwróciłam głowę, próbując zagrać żywo zainteresowaną tym, co mówi Flitwick. Byłam niemal pewna, że mi nie wyszło.



Do obiadu czas zleciał bardzo szybko. Po posiłku byłam umówiona z Hermioną przed Wielką Salą. Miałam nadzieję, że przynajmniej ona nie zaskoczy mnie płycizną swojego charakteru. To zabawne. Przed przyjściem do Hogwartu matka wychwalała mi Slytherin wniebogłosy. Uważała, że żaden dom nie nauczy mnie tylu rzeczy, ile dom węża. Ja póki co nie widziałam w tym domu nic wartościowego. Prym wiodły w nim dziewczyny, których ambicja nie przekraczała znalezienia bogatego męża. Czy w domu węża były jakieś inteligentne i wartościowe nastolatki? Jeśli tak, to co się z nimi stało? Sabotował je dwór Parkinson? Chłopcy wydawali mi się snobistyczni do ostatniej nitki ich szat szkolnych, uszytych na miarę, z najlepszej jakości materiału. Poza tym panował system kastowy. Ci bogaci z wpływowymi rodzicami panoszyli się po całym pokoju wspólnym. Ci biedniejsi chowali się w dormitoriach. A minął dopiero niecały dzień od mojego pobytu w Slytherinie. Niewiele osób się do mnie odzywało. Prócz Parkinson i Zabiniego, nikt nie próbował nawiązać ze mną kontaktu. Dlaczego? Moje nazwisko nic nikomu nie mówiło. Tacerey? Dziewczyna na pewno przypadkiem do nas trafiła, nie ma znanych rodziców, nikt nie słyszał, aby była bogata… Po co więc się do niej odzywać, skoro nie da to żadnych korzyści? Dotychczasowo byłam zawiedziona i nie dziwiłam się rówieśnikom z innych domów – gdybym była Gryfonką, Krukonką czy Puchonką, też nienawidziłabym Ślizgonów.

***

- O kurwa!
- Od kiedy używasz takiego słownictwa Zabini?
- Patrz na drzwi wejściowe.
Siedzieliśmy w Wielkiej Sali. Obiad dobiegał końca. Starałem się niedostrzegalnie obserwować nową piękność Slytherinu. Siedziała sama. Nikt się do niej nie przysiadł. Sama też nie dosiała się do Pansy, za co skrycie dziękowałem losowi. Umierałem z ciekawości, z kim się umówiła na wycieczkę po Hogwarcie. Może z krewnym? Miałem taką ogromną nadzieję. Nie mogłem przeżyć faktu, że ktoś mnie wyprzedził, ktoś umówił się z nią szybciej niż ja, że ktoś może mieć ją szybciej niż ja. Fakt ten nie dawał mi spokoju. Kto był na tyle przystojny i czarujący, że mogła odrzucić moją propozycję? A może to tylko taka gra, żebym się nią bardziej zainteresował? Nie wiem, ale byłem nawet gotów ją śledzić, mimo że ryzykowałem tym utratę dumy..
Kiedy Piękność wstała od stołu, już powoli zaczynałem odkładać sztućce, by ruszyć w pościg, ale nie było to potrzebne. Scarlett, śliczna Scarlett podeszła do czekającej na nią Granger. GRANGER!
Pół ślizgońskiego stołu zwróciło uwagę na mój okrzyk i wszyscy, jak jeden mąż odwrócili się, by szukać punktu, który tak mnie zaskoczył. Nie było trudno. Za chwilę nie tylko Ślizgoni patrzyli na to ze zdziwieniem, ale i Gryfoni rozdziawiali swoje paszcze. Pansy pisnęła, kilku jej przyjaciółkom niemal oczy wyszły z orbity, część zaniemówiła. Gdy tylko Tacerey i Granger wyszły razem z Wielkiej Sali, gwar szybko się podniósł.
Popatrzyłem na Malfoya. Ten cholery arystokrata tylko uśmiechał się pod nosem, jakby wszystko było dla niego jasne. Zazwyczaj nie przeszkadzał mi fakt, kiedy nie miałem pojęcia, co dzieję się wokół. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Teraz jednak czułem, jak coraz bardziej się denerwuje.
- Czy może mi do cholery wytłumaczyć, o co tutaj chodzi? – zapytałem wprost.
Malfoy uśmiechnął się do siebie po raz drugi i spojrzał na mnie z zadowoleniem.
- Jedyne, co możesz wiedzieć, to fakt, że Tacerey bardziej zasługuje na bycie Ślizgonką, niż wszystkie laski w naszym domu.

***

Czułam to. Czułam to podchodząc do Granger. Czułam na sobie coraz więcej spojrzeń, czułam lekkie podenerwowanie Hermiony, czułam, że dla Ślizgonów jestem skończona, czułam, że dokonuje jakiegoś przełomu. I było mi z tym niesamowicie dobrze. Gdzieś w głębi duszy już triumfowałam. Uśmiechnęłam się do Grnager, próbując dodać jej otuchy i razem wyszłyśmy z Wielkiej Sali.
- Co chciałabyś zobaczyć? – zapytała rzeczowo Hermiona, kiedy wędrowałyśmy po korytarzu na pierwszym piętrze.
- Hm. Zależy mi, aby dowiedzieć się, gdzie są najważniejsze lekcje, biblioteka.. Liczę też, że przedstawisz mi kilka ciekawostek, żebym tu nie zginęła – wyjaśniłam z uśmiechem.
Granger była potwornie rzeczowa. Czułam się jak na wycieczce po muzeum z przewodnikiem. Pokazała mi, gdzie są najważniejsze sale lekcyjne, Skrzydło Szpitalne, gabinety profesorów i dyrektora, kazała uważać na Irytka, wskazała znikające stopnie w schodach. Była miła, ale nietrudno było zgadnąć, że robi to tylko dlatego, że zobowiązała się do tego wczoraj wieczorem. Fakt, że byłam Ślizgonką strasznie ją ode mnie odsunął. No cóż, musiałam się wysilić. Na koniec wybrałyśmy się do biblioteki. Hermiona chciała coś wypożyczyć.
- Czy sprawi ci to jakiś problem, że pokazałaś się ze mną? – zapytałam, udając zatroskanie, kiedy Granger wędrowała pomiędzy półkami.
- Nie.. – odpowiedziała, nie patrząc na mnie, a na grzbiety opasłych tomów.
- Ale?
Zatrzymała się, jakby ktoś spetryfikował. Odpowiedziała po chwili.
- Ale rzadko widzi się Ślizgonkę z Gryfonką na korytarzu – wyrzuciła z siebie.
- Dlaczego? – drążyłam temat.
Dobrze wiedziałam dlaczego, ale przecież byłam nowa, prawda? Nowi nie wiedzą takich rzeczy.
- Oczywiście, czytałam Historie Hogwartu i wiem, że Slytherin był dużo mniej tolerancyjny niż Gryffindor, ale to było setki lat temu. Co was teraz dzieli?
Hermiona wzięła ze sobą cały stos książek i kazała za sobą podążać. Usiadłyśmy w najdalszej części biblioteki, dokąd (można było to dostrzec po ilości kurzu), niewiele uczniów dociera.
- Jak myślisz, dlaczego jesteś w Slytherinie? – zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie, jakby szukała oznak kłamstw.
- Nie wiem. Uwierz, że sama zadaje sobie od wczoraj to pytanie – odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie. Granger była jednak śmiertelnie poważna. Zastanawiałam się, czy naprawdę wierzy, że zaraz wyśpiewam jej całą prawdę – począwszy od tego, czyją jestem córką, kończąc na tym, jakie zadanie zlecił mi Czarny Pan.
- Nie mam pojęcia – ciągnęłam już poważnym tonem. – Cała moja rodzina uczyła się w Durmstrangu. Jedynie któraś prababcia podobno była w Hogwarcie, ale w Ravenclavie. Nie mam nic do mugoli, szanuje czarodziei z niemagicznych rodzin. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Durmstrang. W tej szkole nauczanie przechodzi na trochę innym poziomie.
- Co masz na myśli?
- Nauczanie czarnej magii jest tam na porządku dziennym i nikogo to nie dziwi. Ponadto poziom bezpieczeństwa jest dużo niższy. Miałam dzisiaj zielarstwo. Profesor Sprout kazała nam założyć rękawice do przesadzania roślin. W Durmstrangu nikt nie zatroszczyłby się o twoje dłonie. Jedna z dziewcząt rozcięła sobie palca podczas lekcji i od razu została wysłana do Skrzydła Szpitalnego. W mojej byłej szkole musiałaby odbyć szlaban za to, że opuściła lekcję.
Hermiona wydawała się być trochę zaskoczona moją relacją.
- To dlaczego rodzice posyłają tam swoje dzieci? – zapytała, trochę retorycznie.
- Durmastrang uczy wytrzymałości. Potrafisz poradzić sobie w stresujących i dziwnych sytuacjach, lepiej znosisz przeciwności i ból. Umiesz nie tylko podstawowe czary, ale także te dużo bardziej niebezpieczne, które mogą ochronić cię w sytuacjach ekstremalnych. To wszystko ma swoje dobre strony.
Granger zamyśliła się. Dalej wyglądała na odrobinę zszokowaną. Postanowiłam zmienić temat i podzielić się z nową kumpelą moimi przemyśleniami na temat Slytherinu.
- Wiesz, spędziłam w domu węża niecały dzień, a już nie dziwię się, dlaczego nie znosicie Ślizgonów.
- Poznałaś Malfoya i Parkinson? – zapytała przenikliwie Hermiona.
O proszę, mojego kuzynka jednak nie znoszą.
- Malfoya jeszcze nie miałam okazji, ale Pansy i jej dwór niestety tak. Dostałam ostrzeżenie, że nie wolno mi nawet rozmawiać z Draconem…
- Nie masz czego żałować.
- …gdyż ona i Malfoy są sobie przeznaczeni – dodałam z sarkazmem.
Hermiona powstrzymała wybuch śmiechu, jakby zdała sobie sprawę, że ciągle jesteśmy w bibliotece.
- Zauważyłaś, że jej twarz przypomina mopsa? – podsunęła Gryfonka.
Najpierw uruchomiłam swoją wyobraźnię, później wytrzeszczyłam oczy, a następnie stłumiłam śmiech.
Spędziłyśmy z Granger jeszcze godzinę w bibliotece. Obgadywanie Parkinson i jej psiapsiółek poprawiło nam humory. Dowiedziałam się przy okazji, że mój kuzynek to egoista, szowinista i cynik. Hermiona opowiedziała mi historię o tchórzofretce. O Zabinim nie powiedziała ani słowa. Nie starałam się nawet wypytywać o jej rodziców, czy przyjaciół – dobrze wiedziałam, że jest jeszcze za wcześnie. Mimo wszystko czułam, że zdobyłam jej sympatię. Na nieszczęście, ona moją też. Starałam się nie myśleć o tym, że wkrótce okaże się wobec niej fałszywa, że być może przyczynię się do zrobienia jej krzywdy.. Odrzucałam te myśli jak najdalej, choć moje sumienie krzyczało. Postanowiłam zamknąć jego wyrzuty w wielkim pudełku, które schowam w wielkiej szafie w mojej głowie, której nigdy nie otworzę.

***

Wracałam do lochów. To miejsce najbardziej przypominało mi Durmstrang. Było tu mrocznie i ascetycznie. Drogę rozświetlały jedynie pochodnie przymocowane do ścian. Ciężko było zgadnąć, która jest godzina. W Durmstrangu nigdy nie było dostatecznie jasno. Zamek był ponury, miał niewiele okien. Pogoda nad nim nigdy nie była sprzyjająca, zazwyczaj padał deszcz, dlatego większość wolnego czasu spędzaliśmy w pokojach wspólnych. Mimo że Durmstrang był nieprzyjemny, atmosfera w nim była kompletnie inna. Czułam, że z każdym mogę porozmawiać, miałam przyjaciół, wygłupy nikogo nie dziwiły, czułam się jak w domu. Może było za wcześnie, aby tak samo oceniać Hogwart, ale wiedziałam już, że nie pokocham tego miejsca. Byłam tu intruzem. Szpiegiem.
Usłyszałam kroki. Ktoś szedł mi naprzeciw. Krok był pewny, mocny. W bladym świetle dostrzegłam wysoką postać. Jasne włosy mieniły się w oddali. Draco Malfoy.
- Witaj, Black.
Dźwięk mojego prawdziwego nazwiska wywołał dziwną reakcję mojego organizmu – miałam gęsią skórkę.
- Widzę, że nie obawiasz się kolejnej porażki. Zdemaskowanie mnie na pewno nie przysporzy ci nic dobrego.
- Nieźle idzie ci zgrywanie panny ja-nic-nie-wiem. Granger uwierzyła, że jesteś w Slytherinie przypadkiem? – dopytywał się Draco. Wszystkie jego słowa ociekały sarkazmem.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja już ruszyłam ze swoim zadaniem – odpowiedziałam. Czułam, że to gra. I czułam, że to, jak Granger oceniła Malfoya, było bliższe prawdzie, niż to, jak zrobiła to Parkinson.
- Przychodzę w pokojowych zamiarach – Draco zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać. – Z propozycją.
Miałam ogromną ochotę się cofnąć, ale wiedziałam, że muszę być sprytniejsza niż on.
- Jaką? – zapytałam, wpatrując się w oczy kuzynka, choć był coraz bliżej. Wiedziałam, że nie mogę odwrócić wzroku.  
- Dobrze wiesz, że masz większe szanse na sukces w tym zadaniu niż ja. Jesteś nowa, nikt nie wie kim, skąd i jaka jesteś. Podejrzewam, że umiesz grać i nie masz skrupułów.
- I co w związku z tym? – mówiłam twardo i pewnie. Nie mogłam okazać słabości, nawet jeśli pomiędzy naszymi twarzami było tylko kilka centymetrów.
- Proponuje układ. Ty zrobisz to, co masz zrobić dla Czarnego Pana, ale będziesz dzieliła się ze mną informacjami.
Z trudem powstrzymałam śmiech. Udałam jednak zainteresowanie.
- A ja co będę z tego miała?
- Wygodne życie w Hogwarcie. Królowanie u mojego boku w Slytherinie, odrobione prace domowe, różne przywileje od dyrektora szkoły, a także – przysunął się tak blisko, że czułam jego oddech w okolicach uszu – fizyczne przyjemności.
Hermiona miała racje. To dupek.
Z całej siły uderzyłam go kolanem w krocze. Malfoy z donośnym jękiem zgiął się wpół.
- OCIPIAŁEŚ?! Masz mnie za pustą Parkinson?! Myślisz, że lecę na twoją buźkę i fortunę?! Wydaje ci się, że będę narażała życie i jeszcze dawała ci dupy?! Petryficus totalus!
Byłam zła. Potwornie zła. Dopiero kiedy Draco runął sztywny na ziemię, wzięłam głęboki oddech. Schyliłam się i tym razem cicho zwróciłam się do kuzynka.
- Jesteś żałosną gnidą. Módl się, żebym nie wspomniała o tym matce. Wiesz, że w tym wypadku nawet twój kochany tatuś ci nie pomoże.
Moja prawa ręka mechanicznie zacisnęła się w pięść i idealnie wycelowała w zbyt piękny nos Malfoya. Poczułam ból, ale nie mógł się on mierzyć z satysfakcją, jaką miałam w tej chwili. Krew momentalnie zaczęła spływać Draconowi po nieruchomej twarzy. Ach, wielka szkoda, że nie mógł nic z tym zrobić.
- Dobranoc, Tchórzofretko.

7 komentarzy:

  1. przeczucie mnie nie zawiodło, wszystko jakoś niebezpiecznie zmierza w kazirodczym kierunku :P mam nadzieję, że chociaż ojciec Scarlett nie jest jednocześnie ojcem kogoś innego, sprawy mogłyby się skomplikować... nawet za bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję że kolejne rozdziały mnie zaskoczą i moje przewidywania się nie sprawdzą :P Zawsze wiedziałem że ta Parkinson jest pustakiem :D / Maciej

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha propozycja Malfoya... boska xd. Dodatkowo uwielbiam relacjonowanie opowiadań Pansy Parkinson. One brzmią tak prawdziwo, że naprawdę mam wrażenie że rzeczona pani byłaby w stanie rzucać takimi teksami na lewo i prawo.
    Ciekawa relacja z Hermioną i o ile Scarlet teraz gra mam nadzieję oczywiście, że potoczy to się w końcu trochę inaczej.
    Co do "miłosnego" trójkąta Scarley-Draco-Blaise nie mam jakichś konkretnych faworytów, co będzie to będzie, spodoba mi się wszystko. Nikt też nie broni naszej bohaterce skorzystać z obu opcji. ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha. Scarlet należą się wielkie brawa, za to jak potraktowała Draco. Twarda zawodniczka. Tak trzymać.
    Szkoda, że tej sceny nie widział Blaise. A może widział, tylko nie było napisane.
    Dziewczyna próbuje zdobyć przyjaźń Hermiony. Ale myślę, że jakby przyszło co do czego, to stanęłaby po stronie dobra.
    Czekam na kolejny rozdział
    Pozdrawiam.
    http://pieczecie--magii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziewczyno, kocham Cię! Kocham i wielbię Twoje opowiadanie! Jest wspaniałe, idealne i po prostu piękne. Scarlett potrafi pokazać pazurki co było bardzo wyraźnie widać na końcu rozdziału xD Też w swoich opowiadaniach lubię kopać blondasa między nogi xD Nasz tajniak w Hogwarcie spisuje się świetnie. Scar jest świetną aktorką, chociaż w bibliotece z Hermioną chyba przestała grać, a zaczęła być wiarygodna i szczera na ile mogła. Tacerey bosko relacjonuje inteligentne na odwrót wywody Panny Parkinson ;D U mnie tak pusta jest Astoria xD Draco jako ten zimny dupek i podrywacz na którego widok płeć niewieścia mięknie w kolanach, a on tylko zalicza i zalicza i zalicza xD No i oczywiście rywalizuje z Zabinim kto więcej przeleci, co swoją drogą jest niezdrową rywalizacją xD No ale, lubię takiego Malfoya ;D I jego bezczelne propozycja na końcu, ale dostał za swoje ;) Brawo Kochana ;*
    Czekam niecierpliwie na następny ;*
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się sposób ukazania Slytherinu przez Scarlett. Wydaje się bardzo ciekawą postacią. Liczę, że stanie po stronie dobra i przeciwstawi się złu.
    Milena

    OdpowiedzUsuń
  7. Haha, Scarlette to niezła zadziora :D świetnie zgasiła Malfoya i pokazała mu, że na nią nie działa jego słodki urok. Relacjonowanie tego co powiedziała Pansy jest bardzo zabawne, ale biorąc pod uwagę to jak zapatrzona jest w Draco, naprawdę mogła sobie wmówić, że są sobie przeznaczeni. Zabini! <3 mam slabosc do wszelkich meskich narracji, a Tobie wychodzi ona bardzo dobrze. Blaise jest taki... arystokratyczny? w stosunku do Tacerey przypomina mi takiego angielskiego dżentelmena. pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń