czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział III


                     - Kto ci to zrobił?
                Był późny wieczór. Leżałem w Skrzydle Szpitalnym. Ta piszcząca pielęgniareczka złożyła mi nos i kazała zostać w tym obskurnym miejscu do rana. Łóżko było niewygodne. Dałbym głowę za to, że skrzaty domowe śpią w Hogwarcie na czymś lepszym. Dlaczego nigdy nie zwróciłem na to uwagi? Fakt, rzadko tu bywałem. Teraz całe otoczenie mnie irytowało. Gdyby nie pulsujący ból w środkowej części twarzy, miałbym ochotę wstać i rozwalić wszystko wokół. Niech tylko stąd wyjdę, niech tylko dorwę Black…
                W dodatku on. Stał nade mną i próbował zgrywać strasznie przejętego moim wypadkiem. Wygnał Pomfery do swojego gabinetu, obrzucił pomieszczenie zaklęciami, by nikt nie mógł nas podsłuchać, stał nade mną i truł mi dupę.
                - Kto ci to zrobił?! – warczał coraz bardziej zirytowany Snape.
                Nie miałem najmniejszej ochoty opowiadać mu, że łomot spuściła mi panna. Już i tak upokarzający był fakt, że pół Slytherinu stało nade mną w lochach i wszyscy ociągali się z wezwaniem pomocy. Niech ja tam tylko wrócę…
                Wiedziałem, że jeśli nie powiem Snape’owi, kto mi to zrobił, ten poruszy niebo i ziemie, powiadomi moją matkę, Bellatriks też się dowie.. Ciotka była zaraz po Czarnym Panu w zestawieniu komu się nie narażać. Snape był mniejszym złem.
                - Black – mruknąłem, nie patrząc na niego.
                - Córka Bellatriks? – zapytał Snape, tonem nie wyrażającym zaskoczenia.
                Pokiwałem głową. Niech on stąd już wyjdzie..
                - Co jej zrobiłeś? – drążył temat dyrektor Hogwartu.
                - Czy to ważne?! – ton mojego głosu wzrósł.
                Co go to w ogóle obchodzi?! Niech się zajmie wygrzewaniem stołka!
                Snape jednak nawet nie myślał o tym, aby mnie opuścić. Mało tego, podsunął sobie krzesło i usiadł obok mojego łóżka. Świetnie.
                - Draco, ostrzegam cię, jeden twój błąd może kosztować bardzo wiele..
                Mój gniew nie tolerował żadnych pouczeń w tej chwili.
                - Wiem, więc możesz przestać już o tym pieprzyć.  
          - Przy okazji okaż mi trochę szacunku – mówił Snape. Mówił spokojnie, jednak wiedziałem, że dostatecznie go zirytowałem. - Jakbyś nie pamiętał, żyjesz dzięki mnie. Nie wyrzucę cię ze szkoły, ale mogę znacznie utrudnić ci życie tutaj. Powstrzymaj więc swój  temperament i powiedz, dlaczego pokonała cię ta wiotka dziewczyna.
                Ostatnie zdanie powiedziane było tym samym tonem, ale to już była kpina.. Naśmiewał się ze mnie w duchu. Mój gniew wzbierał. Zaciskałem pięść. Starałem się nie wybuchnąć. Wiedziałem, że nie żartował.
                - Złożyłem jej propozycje współpracy – wyznałem, znów nie patrząc na niego. Bałem się, że jego widok spowoduje, że nie powstrzymam swojej złości. – Nie spodobała się jej.
                - Co jej zaproponowałeś?
                Uderzyłem pięścią w łóżko. Zacisnąłem zęby na wargach. Nie wybuchnij, Draco, nie wybuchnij.
                - Może pan już wyjść? Źle się czuję – powiedziałem to w tak złośliwy sposób, że nawet dziecko by mi nie uwierzyło.
                - I do kogo napisać najpierw? Do Narcyzy czy Belli? – zapytał zgryźliwie Snape.
                - Zaproponowałem jej, że w zamian za informacje od Granger, zapewnie jej dostanie życie w Hogwarcie. Teraz pan wyjdzie?!
                - Draco, to córka Bellatriks. Może i wygląda niewinnie, ale w głębi ma całe zasoby charakteru Belli i Blacków. Czy naprawdę jesteś takim kretynem, że myślałeś, że się zgodzi?
                Gdyby to nie był dyrektor Hogwartu, jeden z najważniejszych Śmierciożerców i przyjaciel naszej wspaniałej rodzinki, machnąłbym w niego najobrzydliwszymi zaklęciami, jakie znam. Byłem dumny ze swojego opanowania, choć zaciskałem zęby coraz mocniej.
                - Ostrzegam cię, to ważna postać – ciągnął kazanie Snape. – Nie próbuj się mścić, nie wymawiaj jej prawdziwego nazwiska. Kiedy emocje opadną, może spróbować zaproponować jej współpracę jeszcze raz, ale na GODNYCH warunkach, wymagających też twojego wysiłku. To dobry pomysł, razem możecie zdziałać więcej. I podszkol swoje umiejętności walki. W końcu pokonało cię chuchro, Dracon.

                ***

                - Mam twoje przybory, łamago.                                                                            
                Poszedłem po śniadaniu po Dracona. Zdałem mu krótką relacje z wczoraj. Malfoy jadł. Jego twarz wydawała się nie wyrażać żadnych uczuć, ale wiedziałem, że tam w środku chce rozwalić cały świat.
                - Na twoje nieszczęście znalazł cię Avery. Nie odważył się ciebie ruszyć, ale minęło sporo czasu, zanim wezwali pomoc. Slytherin huczy od plotek. Poszły już zakłady, kto to zrobił i na kim zemścisz się najpierw.
                Malfoy nie odzywał się, nie komentował. Słuchał uważnie, jakby w głowie układał plan.
                - A, Scarlett podeszła do mnie dziś rano i kazała ci przekazać, że życzy ci uśmiechu. To ona cię tak urządziła?

                ***

                Pierwsza lekcja obrony przed czarną magią zbliżała się ogromnymi krokami. Umierałam z ciekawości, jak wspaniały Śmierciożerca będzie prowadził lekcje. Nie miałam pojęcia, jak wcześniej wyglądały te lekcje, więc trudno było stwierdzić, czy łatwo zaobserwuje odchyły od normy, ale jednego byłam pewna – te odchyły będą na pewno.
                Niedługo po śniadaniu ruszyłam pod odpowiednią klasę. Stała już przed nią grupka uczniów. Za chwilę zjawił się nauczyciel – Amycus Carrow. Człowiek ten nie był zbyt wysoki, chodził zgarbiony. Miał małe oczy i ziemistą twarz. Był odpychający, biła od niego aura zgorzkniałości i nienawiści. Spojrzał na uczniów tak, jakby byli jednym wielkim śmierdzącym łajnem.
                Wpuścił nas do klasy, ale zanim zdążyliśmy usiąść, przemówił:
                - Nie zajmujcie na razie miejsc! Chce was odpowiednio rozsadzić!
                Miał gruby, nieprzyjemny dla ucha głos. Stanęliśmy posłusznie z boku.
                - W pierwszych dwóch rzędach ławek niech usiądą Ślizgoni, w kolejnych Gryfoni. W ostatnim rzędzie mają miejsca szlamy i półszlamy.
                Jego zarządzenie wywołało niemałe poruszenie. Sama byłam potwornie zaskoczona. Określenie szlama było potwornie obraźliwe nawet w potocznym języku, jak można było używać go na lekcji? Oniemiała, zajęłam posłusznie miejsce w drugim rzędzie ławek. Spojrzałam do tyłu. Hermiona usiadła w ostatnim rzędzie, podobnie jak kilku innych Gryfonów. Nikt ze Slytherinu nie musiał tam wędrować.
                - Mogę? – zapytał nieznany mi Ślizgon, wskazując na miejsce obok mnie. Skinęłam szybko głową.
                - Teodor Nott, miło mi – przedstawił się chłopak.
                Teodor był wysokim brunetem o bardzo łagodnym wyrazie twarzy. Jego oczy były duże, ale patrzyły na świat w taki sposób, jakby wszystko było dla niego jasne. Wyglądał kompletnie inaczej, niż większość snobistycznych Ślizgonów – sprawiał wrażenie osoby, której brakuje pewności siebie. Dlaczego wcześniej go nie zauważyłam?
                - Scarlett Tacerey. Mówi mi coś twoje nazwisko – odrzekłam. Skąd je znałam?
                - Jeśli mówi ci coś moje nazwisko, to oznacza, że obracasz się raczej w kiepskim towarzystwie – stwierdził, nawet na mnie nie patrząc.
                Co miała oznaczać ta uwaga? Spojrzałam na niego pytająco, ale za chwilę myśli powędrowały mi w inne rejony.
                - Nazywam się Amycus Carrow i będę.. – zaczął nowy nauczyciel, ale wywód przerwało mu nagłe otworzenie drzwi. Do klasy wpadł Malfoy z Zabinim.
                - Przepraszamy za spóźnienie – mruknęli oboje i zaczęli rozglądać się za wolnymi miejscami.
                - Nic nie szkodzi, panie Malfoy – odrzekł nauczyciel i wyczarował chłopakom stolik z dwoma krzesłami w pierwszym rzędzie. Ach, te śmierciożerskie znajomości.
                - Będę was uczył w tym roku obrony przed czarną magią. Na swoich lekcjach oczekuje bezwzględnego posłuszeństwa. Każdy sprzeciw lub niewykonanie polecenia, będzie DOTKLIWIE karane – mówił Carrow, wędrując spojrzeniem po twarzach uczniów. – Uważam, że dotychczasowo wasze nauczanie było bardzo ubogie. Nauczyciele starali się wpoić wam bardzo wątłe i nieużyteczne zaklęcia, które nie pomogą wam w życiu po Hogwarcie. W tym roku nauczę was nie tylko, jak się bronić, ale także, jak dobrze rzucać zaklęcia i uroki. Nie będziemy korzystać z tych podręczników, które nakazano wam kupić w liście. Mam dla was specjalne egzemplarze.
                Po klasie przeleciało jednocześnie ponad dwadzieścia czarnych wielkich książek. Każda z nich spoczęła przed jednym uczniem. Czarne zaklęcia i uroki. Wszystko było jasne. Czarna magia będzie podstawowym elementem tych lekcji. Przynajmniej nie będzie nudno.
                - Zaklęcia będziemy ćwiczyć na zwierzętach, najczęściej na szczurach, gdyż reagują podobnie, jak ludzie – ciągnął wypowiedź Carrow, uśmiechając się ironicznie pod nosem. Wyglądał obrzydliwie. - Kiedy już opanujecie je w stopniu zadowalającym, poćwiczymy je w konfrontacjach między wami..
                - Jak to, poćwiczymy na sobie uroki czarnomagiczne?! – zapytał ktoś oburzony z tyłu. Obróciłam się. Był to Neville Longbottom.
                - Nie będziemy ich ćwiczyć na sobie, tylko ćwiczyć je w starciu. Proszę, aby mi nie przerywano!  - obruszył się nauczyciel.
                - A co z nauką zaklęć ochronnych? – zapytała Hermiona. – Nie ma o nich nic w tej książce.
                - Uważam, że już dostatecznie opanowaliście zaklęcia ochronne.. Nie ma sensu ich powtarzać – Carrow był nieugięty.
                - Ale tytuł tej lekcji mówi o nauce obrony, nie ataku - powiedziała jakaś dziewczyna, którą jak się później dowiedziałam, była Levander Brown.
                - Nie słyszeliście, że najlepszą obroną jest atak?
                - Co nam po znajomości zaklęć, skoro nie będziemy potrafili ich odeprzeć? – dociekał Longbottom.
                - Dosyć tego! To ja prowadzę lekcje i to moje zasady będą tu respektowane! Zero sprzeciwu, zrozumiano?!
                Przeszedł mnie dreszcz. Podniesiony głos Carowa był wręcz przerażający. W klasie zapanowała cisza. Gryfoni mieli trochę racji. O ile w nauce rzucania złowrogich zaklęć nie widziałam nic złego, o tyle w braku nauki od ich ochrony było mnóstwo minusów. Ludzie z domu lwa przestali się jednak unosić. Podejrzewałam, że część z nich doskonale wiedziała, że mają do czynienia z poplecznikiem Czarnego Pana, który raczej nie był skłonny do żartów odnośnie gróźb.
                - Dobrze, co wiecie na temat czarnej magii? – zapytał profesor, na dobre rozpoczynając lekcje. Mimo że do góry pofrunęło tylko kilka gryfońskich rąk, Carrow do odpowiedzi wybrał Ślizgona – Panie Malfoy?
                Malfoy nieco zaskoczony spojrzał na profesora. Ciekawe, czy już wyzdrowiał?
                - To rodzaj magii stosowany w złych intencjach – odpowiedział płynnie.
                - Tak jest! Co jeszcze? Może pan Crabbe?
                Crabbe, pucołowaty podwładny Malfoya, nie miał jednak nic do powiedzenia. Wydawał się być jeszcze bardziej zszokowany niż Draco, że zadaje się mu pytanie. Chyba doświadczył tego pierwszy raz podczas nauki w Hogwarcie.
                - Panna..?
                - Parkinson – odezwała się niekoronowana królowa. – Trzeba mieć w sobie dużo siły magicznej, żeby rzucić te zaklęcia.
                - Siły, a przede wszystkim chęci! Jeśli naprawdę nie pragniecie użycia tego zaklęcia, nie uda wam się. Panie Nott, jakie zna pan zaklęcia czarnomagiczne?
                I nagle mnie oświeciło…
Nott to jeden ze Śmierciożerców. Dlatego znałam to nazwisko. Spojrzałam na niego ogromnymi oczyma. On się domyślił. Domyślił się, co tu robię, choć powiedziałam do niego dwa zdania. Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. A co, jeśli on wcale nie wspiera ojca? Co jeśli wcale nie popiera Śmierciożerców? Co jeśli mnie wyda? Przełknęłam ślinę, czując, jak zaczyna trząść mi się ręka…
                - Zaklęcia niewybaczalne – rzucił szybko Nott.
                - Tak, zaklęcia niewybaczalne!...
                Teodor spojrzał na mnie. Szybko schowałam drżącą rękę w rękaw od szaty szkolnej. Jesteś beznadziejną aktorką w poczuciu zagrożenia, Scarlett. Starałam się na niego nie patrzeć, choć czułam, że mnie obserwuje. Udawałam zainteresowanie lekcją, choć nie słyszałam ani jednego słowa.
Po chwili zobaczyłam, jak Nott kładzie na mojej czarnomagicznej książce złożoną karteczkę. Zaskoczona, sięgnęłam po nią. Próbowałam opanować drżącą dłoń i szybko odtworzyć wiadomość. Nie wydam Cię. Wzięłam głęboki oddech i z ulgą schowałam kartkę do szaty szkolnej.

***

- Hermiona! Poczekaj! Idziesz na starożytne runy?
Dogoniłam ją na korytarzu. Zdecydowałam się na lekcje starożytnych run, bo przypominały nazwą uwielbiane przeze mnie zajęcia magii runicznej z Durmstrangu. Miałam tylko nadzieję, że to będzie podobny przedmiot i dam sobie na nim radę.
- Naprawdę wybrałaś ten przedmiot? – niedowierzała Hermiona.
Usiadłyśmy razem. Lekcja była ciekawa, ale niestety, miałam ogromne braki w materiale. Nie potrafiłam odczytywać tych znaków, które uczniowie tej klasy mieli już dawno opanowane. Starałam się poradzić sobie sama, nie chciałam prosić Hermiony o pomoc.. Kiedy jednak Granger zorientowała się, że brak moich umiejętności opóźnia pracę całej klasy, szybko pomogła mi w rozwiązaniu zadania. Byłam najgorsza w grupie, ale przedmiot ten był na tyle fascynujący, że postanowiłam nadrobić zaległości. Profesor Babbling zadała mi więcej pracy domowej niż innym..
- Chyba jednak będę potrzebowała pomocy.. – powiedziałam po lekcji i błagalnym wzrokiem spojrzałam w stronę Hermiony. Wiedziałam, że wspólna nauka starożytnych run jest wielką szansą na zbliżenie się do niej.
Granger jednak zamilkła i nie odwzajemniła uśmiechu.
- Jeśli ci nie pasuje, to proszę powiedz.. – zaczęłam.
- Nie o to chodzi. W przyszłym tygodniu może mnie tu już nie być – odrzekła.
- Jak to?! – zapytałam nieco głośniej. Byłam zszokowana taką ewentualnością.
Hermiona zaczęła szukać czegoś uparcie w torbie. Po chwili podała mi kopertę zaadresowaną do niej. Od Ministerstwa Magii.
- Dostałam to wczoraj. Rejestr mugolaków.
No tak, słyszałam coś o tym, ale nie powiązałam tego z nią. Każdy z czarodziei, pochodzący z rodziny mugoli, musiał udowodnić, że miał w rodzinie innego czarodzieja, aby móc dalej uczestniczyć w życiu publicznym magicznych. Rejestr był krzywdzący, podejrzewałam, że mnóstwo ludzi zostanie bez różdżek..
- Jeśli nie udowodnię, że mam w drzewie genealogicznym kogoś ze zdolnościami magicznymi, nie wrócę już do Hogwartu – powiedziała Hermiona. Pobladła. Czułam, że strasznie się tego boi. Wykluczenie z tego świata w tak ważnym dla niego momencie, musiało ją potwornie przerażać.
- Masz jakiś pomysł? – zapytałam. – Może masz w rodzinie kogoś…
Hermiona zaczęła kiwać przecząco głową.
- Ginny uczy mnie swojego drzewa genealogicznego. Wymyśliłyśmy jakąś bajkę na temat mojego pochodzenia. Jeśli się nie uda…
- Uda się – powiedziałam.
Byłam zdeterminowana. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Hermiona nie mogła opuścić Hogwartu. Jej odejście nie mogło zrujnować tego, co już wypracowałam. Ona musiała tu zostać. Jest mi potrzebna, jest potrzebna do ukończenia mojego zadania. Bałam się, że jeśli ona zniknie, zabiorą mnie stąd. Matka mogłaby uznać, że przydam się jej bardziej na zewnątrz. A ja nie chciałam, potwornie nie chciałam opuszczać tego miejsca. Wiedziałam, że jestem tutaj w jakimś sensie bezpieczna. Tam, na zewnątrz, byłabym w o wiele gorszym położeniu, w o wiele gorszej sytuacji…
- Tacerey? – zapytał jakiś pulchny Puchon z młodszej klasy. Pokiwałam głową. – Dyrektor Snape chce cię widzieć.
***

- Widziałeś to?
- Co do cholery?!
- Nott siedział ze Scarlett na lekcji Carrowa.
- Czy ty kurwa nie masz większych problemów?!
Zabini. Pieprzony Zabini i jego ogromne rozterki.
Szliśmy do pokoju wspólnego. Kolacja już się skończyła, a ja jeszcze nie wpadłem dziś na nikogo, na kim mógłbym odreagować wczorajszy wieczór. Wszyscy unikali mnie jak ognia. Wszyscy bali się złości króla Slytherinu. A gniew króla oznacza śmierć. Niech się boją.
- Napisał jej liścik – powiedział Zabini. – Zauważyłem.
A to ciekawe. Nott wie o Black? Znają się? Może poznali się wcześniej? Nie, to niemożliwe. Ojciec Notta wcale nie jest jakimś ważnym Śmierciożercą, Bellatriks nim gardzi. Poza tym Teodor w ciągu ostatnich kilku lat nie był w Malfoy Manor. Czyżby Black powiedziała mu o swojej prawdziwej tożsamości? Nie, to też jest mało prawdopodobne.
- Czy ty się z Parkinson na łby pozamieniałeś? Od kiedy to obchodzi cię kto z kim siedzi albo pisze liściki? Nie wiem, jakich ty się hormonów nażarłeś, ale zrobiła się z ciebie straszna cipa.
Niech nie myśli, że mnie to interesuje. Zabini nienaturalnie przemilczał moją wypowiedź.
- Od kilku dni pieprzysz tylko o niej, gapisz się albo łazisz za nią. Weź zepnij dupsko, podejdź do niej, naopowiadaj jej bajek, nawciskaj jej kitów, przeleć ją i daj spokój. Już nie mogę cię słuchać. Przestań przeżywać i gadać farmazony, a weź się za robotę!
Zabini milczał.
- Świetnie. Teraz możemy rozmawiać. Jesteś mi potrzebny.

***

Jeśli ktoś był tego wieczoru w pokoju wspólnym Ślizgonów, miał okazję obejrzeć niezapomniane widowisko. Kiedy tylko Draco Malfoy wraz z Blaisem Zabinim przekroczyli niewidzialny próg pomieszczenia, mnóstwo osób chciało niepostrzeżenie ulotnić się z pokoju wspólnego jak najdalej. Wybuchł lekki popłoch. Ten właśnie popłoch sprawił, że Malfoy poczuł się jeszcze pewniej na stanowisku króla Slytherinu, a władza, którą dzierżył, stała się bardziej realna niż dotychczas. Krzyknął wtedy łaskawie.
- Przyprowadźcie mi Avery’ego, a żadnej innej osobie, nie stanie się krzywda. Chce tylko jego.
Nie trzeba było długo czekać na wykonanie rozkazu. Kilka osób zaciągnęło siłą Avery’ego przed oblicze (tzn. przed fotel, na którym siedział) pana. Łaskawy pan rzekł wtedy:
- Petrificus totalus!
Avery upadł na podłogę z wielkim łoskotem. Mimo że ciało całkowicie znieruchomiało, w jego oczach tkwił żywy, paniczny strach. A strach ten widzieli wszyscy, gdyż niemal cała społeczność Slytherinu zgromadziła się wokół potępianego.
- Zdradziłeś mnie – rzekł pan. – Zdradziłeś i skrzywdziłeś.
Cisza, jaka tkwiła wśród tłumu, kiedy Dracon przemawiał, świadczyła o wielkim cieniu przerażenia, jakie padło na Ślizgonów. Wszyscy ci wpatrywali się to w pana, to w Avery’ego.
- Ale ja nie jestem mściwy – słowa łaskawego pana przecinały powietrze, jak ostry tasak. Wszyscy bali się, czy któreś słowo nie sprawi, że zaczną krwawić. – Nie jestem mściwy. I choć zraniłeś mnie dogłębnie, nie zamierzam odpłacać ci tym samym.  Zamierzam ukarać cię łagodnie, przy wszystkich. Niech to będzie dla was ostrzeżenie.
I w tym momencie z tłumu wyłonił się Crabbe, który trzymał w ręku kilka niewinnie wyglądających cukierków. Ci, którzy stali bliżej, widzieli, że jest to wymieszany zestaw różnych smakołyków od Magicznych Dowcipów Weasleyów. Były tam bombonierki lesera, omdlejki grylażowe, gigantojęzyczne tofii, czy wymiotki pomarańczowe. Tłum wstrzymał oddech Wszyscy wiedzieli, że pojedynczo są one nieszkodliwe, jednak w połączeniu stają się bardzo nieprzyjemne. Crabbe zaczął na siłę wciskać Avery’emu po kilka cukierków do buzi..
- Niech to nauczy cię rozsądku i wierności. Zabraniam wam zabierać go do Skrzydła Szpitalnego do rana. Możecie to zrobić dopiero w czasie śniadania. Jutro wieczorem świętujemy – Harper robisz imprezę na cześć szumowin i zdrajców. Będą naszą ozdobą.
I wyszedł pan, zostawiając innych Ślizgonów z głową pełną refleksji i rzygającym z tyłu Averym.


                ***

                - Nie upajasz się zwycięstwem?
                Malfoy siedział na swoim ulubionym fotelu w dormitorium. W ręku trzymał szklaneczkę ognistej whisky, przemyconej podstępem do Hogwartu. Druga dłoń była chwilową posiadaczką mugolskiego papierosa – również przeszmuglowanego w ukryciu. Dziwne było to upodobanie Malfoya do nikotyny. Gardził wszystkim, co było mugolskie, a jednak ten przedmiot ironicznie skradł jego serce i płuca. Draco siedział na slytherińskim fotelu jak na szpilkach. Nikotyna wcale go nie uspokajała, alkohol nie odprężał, a wręcz przeciwnie – wszystko to jedynie podnosiło mu ciśnienie. Cały czas słyszałem, jak nerwowo tupie nogą o podłogę. Jego wyraz twarzy zawierał teraz brzydki grymas, który mógłby całkowicie zniszczyć jego powodzenie u dziewcząt.
                - Ta zemsta wcale nie dała ci satysfakcji – stwierdziłem głośno, obserwując go.
                Malfoy nie odezwał się. Wpatrywał się jedynie w fikcyjne okno w ścianie naszego dormitorium, które ukazywało nieistniejący widok brzegu oceanu.
                - O co tu chodzi Malfoy? Dlaczego wyglądasz jak ścierwo?
                Draco zaczerpnął odrobinę ognistej whisky. Wiedziałem, że nie tylko ona pali go w gardle.
                - Jestem w dupie, Zabini – wydusił wreszcie z siebie. – Jestem w dupie. A jak tak dalej pójdzie, będę martwy.
                Cisza, jak nastała po wypowiedzeniu tego zdania, zaczęła niemal piszczeć nam w uszach. Malfoy był szczery. Szczery i zdruzgotany. Był to niezwykle rzadki widok. Patrzyłem na niego i szczerze mu współczułem.
                Wstałem i udałem się do naszego ukrytego w szafie barku. Nalałem sobie ognistej whisky. Przyda mi się.
                - Mów, Malfoy.
                Draco spojrzał na mnie zaskoczony. Nigdy nie chciałem, żeby mi się zwierzał. Nie było to w moim stylu. Nie lubiłem słuchać o czyichś problemach, szczególnie wtedy, kiedy szczerze mnie nie obchodziły. Nie potrafiłem doradzać, wolałem nie wiedzieć i żyć w błogiej nieświadomości. Teraz sytuacja była inna. Wręcz krytyczna. Nie mogłem być obojętny.
                - Może będę mógł ci pomóc. Nie masz nic do stracenia.
                Malfoy spojrzał tylko na mnie badawczo, jakby chciał sprawdzić, czy jestem gotowy na jego wyznania.
                - Muszę znaleźć czuły punkt Pottera. Znaleźć, wykorzystać i uderzyć w niego. Dostać się do jego świata, uzyskać informacje, pogrążyć go i przyczynić się do zwycięstwa Czarnego Pana – wyjaśnił Draco. Czułem, że w wielkim skrócie.  – Przychodzi mi do głowy tylko Granger. Jest ważna dla Bliznowatego, dużo wie, ale nie jest głupia. Gardzi mną w tym samym stopniu, w jakim ja gardzę nią.
                Usiadłem naprzeciwko tego imbecyla i popatrzyłem mu w oczy. Były bliskie płaczu z tej wszechogarniającej go bezsilności.
                - Wyzwałeś mnie od cip dzisiaj. Wiedz Malfoy, że jesteś przygłupem.
                - Dzięki kurwa, tego właśnie potrzebowałem – odgryzł się urażony. Oczy szybko zmieniły wyraz.
                - Pomyśl, to nie jest takie trudne. Potter nie zostawił w Hogwarcie tylko Granger.
                Draco popatrzył na mnie jedynie ogłupiałym wzrokiem, w którym zapaliły się iskierki nadziei.
                - Ginny Weasley, kretynie – swoją ukochaną. Uwiedź ją, a zdobędziesz nie tylko informacje, ale i zniszczenie psychiczne Pottera.
                Czułem się, jakbym opowiadał dziecku, jak wygląda literka a.
                - Wieprzelejównę?! Zwariowałeś?! Ojciec by mnie wydziedziczył, to zdrajczyni krwi!
                - Jeśli wypełnisz zadanie, ocalisz coraz bladsze dupsko swojego ojca. Zdobędziesz przychylność Czarnego Pana, a Lucjusz na powitanie wyszoruje ci stopy.
                Mogłem przypisać sobie zaszczyt wypędzenia ogromnego grymasu z twarzy Malfoya. Znowu stawał się przebrzydłym przystojniakiem z uśmiechem cwaniaka.
                - Zabini.. Ale pomyśl - mole mnie zjedzą, wszy mi się zalęgną…
                - Lepiej zamartw się o to, co stanie się tam, w twoim kroczu.
                W podzięce za pomoc zostałem obdarzony jedynie obrzydliwym spojrzeniem.