poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział I.



Peron 9 ¾, jak zwykle 1 września przed godziną 11, był pełen ludzi, pełen zdenerwowanych ludzi. Matki żegnały swoje dzieci z drżącymi rękami, ojcowie patrzyli na nie z troską i ostrzegali przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Najmłodsi spoglądali na rodziców z wielkim znużeniem i zniecierpliwieniem w oczach. Starsi uczniowie Hogwartu, bardziej rozumiejący otaczający ich świat, ze spokojem zapewniali swoich staruszków, że będą ostrożni i nie wpakują się w żadne tarapaty. Nikt nie chciał rozmawiać o Sami-Wiecie-Kim, a pomimo tego wszyscy wiedzieli, że to o niego głównie tu chodzi. Rodzice w tym roku posyłali swoich podopiecznych z o wiele mniejszą pewnością o ich bezpieczeństwo. Brak Dumbledore’a był tego największym powodem. Wszyscy wiedzieli, że on nie pozwoliłby nikogo skrzywdzić. Nie pozwoliłby na wtargnięcie Śmierciożerców do szkoły. Nie pozwoliłby na panowanie Sam-Wiesz-Kogo. Śmierć najpotężniejszego czarodzieja na świecie wzbudziła popłoch. Ale cóż mieli zrobić bezradni rodzice…? Pozostawienie pociech w domu naraziłoby je na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Hogwart, pomimo wszystko, był aktualnie jednym z najbezpieczniejszych miejsc na Ziemi.
                Gdybym zachowywał się normalnie, pewnie prychnąłbym i popatrzył na to z dystansem. Ale teraz to wszystko wydało mi się takie bliskie. Płaczące matki, obejmujące swoje dzieci, ostrzegające przed wszystkim co złe… Ten widok przypominał mi moją rodzicielkę, dziwnie zachowującą się w samochodzie. Dziwnie? Nie, ona wcale nie zachowywała się dziwnie. Ona była wtedy zwyczajną matką, mimo że w rzeczywistości znacznie odbiegała od normy. Chciała mnie przed czymś ostrzec. Wiedziałem to. Ale nie powiedziała przed czym. Bała się? Nie chciała mnie stresować? Co się z nią działo? I to okazywanie uczuć tak do niej nie podobne. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz mnie przytuliła… Chyba jak szedłem pierwszy raz do Hogwartu. Na peronie. Ale zrobiła to bardzo szybko, jakby wstydziła się, że rzeczywiście się o mnie boi. Kochała mnie. Zawsze to wiedziałem. Rozumiałem ją, bo w końcu ja też nie potrafiłem jej tego powiedzieć. W sumie… Nigdy jej tego nie powiedziałem. Nawet dzisiaj nie zdołałem wydobyć z siebie słowa. Byłem zaskoczony, ale…szczęśliwy. Ja też potrzebowałem jej czułości, nawet pomimo mojego dorosłego wieku. Czułem, czułem, że ona wie, że ją kocham. I to cholernie mocno.
                Wszedłem do pełnego uczniów pociągu. Nienawidziłem tego tłoku. Szybkie przejście przez tłum rozwydrzonych dzieciaków z bagażami graniczyło z cudem. Westchnąłem. Cierpliwie poczekałem aż przejdą. Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu moich przyjaciół ze Slytherinu. O ile można ich było nazwać przyjaciółmi…
                Longbottom, mała Weasley, Creevey’owie, cała gama brzydkich dziewcząt z Ravenclawu… Gdzie jest Malfoy i jego goryle? Gdzie jest Nott?
                Jaka panna!
Cofnąłem się gwałtownie. W przedziale siedziała samiuteńka dziewczyna. Przepiękna dziewczyna. Brunetka o lekko kręconych włosach czytała „Historię Hogwartu”. Miała śliczną twarz. Duże ponętne usta, delikatny nosek… Nie mogłem dostrzec jej spojrzenia. Dlaczego ja jej wcześniej nie widziałem? Całowałem tyle panien, ale usta tej koleżanki na pewno nie. Niemożliwe, że ją przeoczyłem…
Odruchowo wszedłem do jej przedziału. Nie myślałem wiele, nie zastanawiałem się, co jej powiem, jak ona zareaguje, ale byłem pewny: ta panna musi być moja, przynajmniej na ten  miesiąc.
Usiadłem wpatrując się w nią. Nie odzywałem się. Nie chciałem przeszkadzać jej w czytaniu. Dziewczyna delikatnie podniosła głowę. Nasze spojrzenia spotkały się. Miała szare oczy, dogłębne spojrzenie... Delikatny dreszcz przeszedł moje ciało. Poczułem się niepewnie. Dziewczyna rozpraszała mnie. Cholernie hipnotyzowała. Patrzyłem się ciągle na nią, mimo że ona już dawno ukryła wzrok w kartach książki. Byłem oczarowany. Wyglądała na bardzo delikatną. Każdy jej gest przepełniała gracja. Dziewczyna podniosła wzrok jeszcze raz. Chciała zrobić to niepostrzeżenie, ale nie dałem jej na to szans. Ciągle gapiłem się na nią, zapominając o jakichkolwiek dobrych manierach.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, patrząc na zmieszaną nastolatkę.
- A ślicznotka to w jakim domu mieszka? Gryffindor? – zapytałem mimo woli. Gryffindor był domem, z którego rzadko podrywałem dziewczyny. Zwykle mieszkały tam przeciwniczki Czarnego Pana. Nie chciałem mieszać się w to towarzystwo.
Dziewczyna zmierzyła mnie łagodnie wzrokiem.
- Nie – odparła swoim delikatnym, aczkolwiek niskim głosem, który natychmiast zadźwięczał mi w uszach.
Odetchnąłem cicho z ulgą.
- To może Ravenclaw, Huffelpaff? – zapytałem po raz kolejny, mimo że nie było dla mnie różnicy, w którym z tych domów jest ta dziewczyna. Nie odróżniałem ani jednego od drugiego.
- Nie – odpowiedziała i spojrzała na mnie unosząc brwi delikatnie do góry.
O cholera! Która Ślizgonka zrobiła sobie operację plastyczną w ciągu tego roku?! Nie, niemożliwe, żeby była z mojego domu. Stamtąd wszystkie ładne dziewczyny przeszły już przez moje ramiona… A może jej nie rozpoznałem?
- Slytherin? – spytałem niepewnie.
Ślicznotka uśmiechnęła się kpiąco, jakby naśmiewała się z mojej zaskoczonej miny.
- Nie – rzekła pewnie i zgłębiła się w karty „Historii Hogwartu”.
O matko! Podrywam nową nauczycielkę?!
Ukryłem twarz w dłoniach.
No tak. Dziewczyna, tzn. pani profesor wygląda na co najmniej 20 lat. Ale czy takie młode i ponętne kobiety mogą uczyć czegokolwiek?! Siedziała sama w przedziale, a to już o czymś świadczyło. Który uczeń Hogwartu usiadłby z nauczycielem w drodze do szkoły? No, ostatecznie jakiś kujon albo lizus… Ale do tak ślicznej kobiety z pewnością nie odważyłby się odezwać.
Spojrzała na mnie rozbawiona. Delikatnie przytrzymała zębami dolną, pełną wargę powstrzymując śmiech. Tym ruchem kompletnie zbiła mnie z tropu… Czułem, jak tracę kontrolę.
Wygłupiłem się. Już widziałem moje „F” ze wszystkich esejów z Obrony przed czarną magią. Byłem czerwony jak burak. Podrywać nauczycielkę! Chyba w tym roku Slytherin jako pierwszy straci punkty…
Niewiele myśląc co robię, wstałem i wymamrotałem:
- Przepraszam pani profesor, najmocniej przepraszam.
Wyszedłem z przedziału najszybciej, jak to było możliwe. Po chwili usłyszałem perlisty śmiech ślicznotki.

***

Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłem się z powrotu do Hogwartu, jak tego roku. Nienawidziłem tej szkoły, przepełnionej żałosnymi dzieciaczkami z przerośniętymi ambicjami, którzy naiwnie wierzyli, że mogą coś zrobić z tym światem. Nie potrafili po prostu przyjąć do świadomości, że wszystko zostało już z góry ustalone. Nic nie zmienią, będą tańczyć tak, jak zostanie im zagrane. A te wszystkie buntownicze tyrady za kilka chwil zmienią się w błagalne modlitwy. Po co się tak okłamywać?
Rozmywający się za oknem obraz uspokajał nieco moje nerwy. Nie byłem spokojny. Zadanie, które mi powierzono nie było łatwe, a po wcześniejszej porażce nie byłem pewien, czy mu podołam. Teraz jednak miałem w sobie dodatkową motywację. Z prywatnych pobudek pragnąłem męki przeklętego Pottera. Być może to okaże się pomocne. Musi...
- Parkinson, do jasnej cholery, przestań się na mnie wieszać! - warknąłem, zrzucając zaskoczoną dziewczynę na podłogę. Uczepiła się jak rzep psiego ogona!
- Draco... no co ty! - zaskomlała jak mops, którym chyba w istocie była. Co za irytujący wybryk natury...
Wywróciłem oczami i ponownie przeniosłem swój wzrok na okno. Nie miałem ochoty na żadne rozmowy, nie byłem w nastroju. Głowa mi pękała, plan nie chciał złożyć się w całość, chociaż myślałem nad nim od kilkunastu dni. Nic logicznego nie przychodziło mi do głowy.
Wstałem wściekły i wypadłem z przedziału, nie zwracając uwagi na pytania innych. Musiałem zapalić. Jeśli tego nie zrobię, za chwilę głowa mi eksploduje. Poza tym... Nikotyna działała na mnie kojąco.
Wyciągnąłem z paczki jednego papierosa i wetknąłem go do ust. Kiedy tylko poczułem znajomy posmak w ustach, od razu poczułem się spokojniejszy.
- Panicz Malfoy już chce zarobić szlaban?
Odwróciłem się gwałtownie. To ten pieprzony arystokrata. Stał oparty o drzwi przedziału i uśmiechał się kpiąco. Zignorowałem go i odwróciłem wzrok. Nie miałem ochoty na pogaduszki.
- Myślałem, że już nie wrócisz – dodał nieco poważniejszym tonem.
Zabini. Ten człowiek zawsze działał mi na nerwy. Wychowywany w podobnej rodzinie, na tych samych idiotycznych zasadach co ja, powinien być próżny, egoistyczny i rasowo uprzedzony. A on? Był wesoły, szczery i irytująco kulturalny. W dodatku nie miał nic do szlam.
- Ale wróciłem, prawda?! – odparłem, siląc się na jadowity ton. Sam byłem szczęściarzem, że jeszcze żyłem.
Blaise tylko patrzył na mnie z tym swoim irytującym uśmieszkiem. Był jedynym Ślizgonem, z którym dało się porozmawiać, bo rozumiał moje popieprzone życie. Co oczywiście nie oznaczało, że byliśmy przyjaciółmi. Raczej nie uznawałem w moim życiu czegoś takiego jak przyjaźń.
- Pytanie po co wróciłeś..?
Mimo wszystko Zabini mógł okazać się przydatny. Sam był o krok od służenia Czarnemu Panu. Póki co został oszczędzony. Gdyby tak nie było, na pewno nie szczerzyłby już tak często swojej obrzydliwie przystojnej buźki. Blaise za bardzo lubił przygody, żeby mi odmówić.
- Żebyś miał kompana do rywalizacji o najlepsze dupy tego sezonu – rozluźniłem się. Wypalonego papierosa wyrzuciłem przez okno. Zabini uśmiechnął się kpiąco. Znowu.
– Myślałeś, że zostawię cię samego z nimi wszystkimi?

***
Wyszłam z pociągu. Natychmiast poczułam przenikliwe zimno. Ten wieczór nie należał do najcieplejszych. W oczy rzuciło mi się wielkie, ciemne jezioro. Szybko obwiniłam je za moje drżące ręce. Wzrok skierowałam na duży zamek, stojący za jeziorem. Jego wygląd robił wrażenie przytulnego i bezpiecznego miejsca. Złudne wrażenie, pomyślałam.
                Wokół mnie było mnóstwo uczniów. Rozmawiali ze sobą, przepychali się, witali po wakacjach. Każde z nich miało na sobie szkolną szatę. Czułam się odrobinę jak odludek. Szłam za tłumem. Czułam na sobie spojrzenia innych osób. Nie wyglądałam, jak kolejny uczeń Hogwartu. Nie miałam szkolnej szaty z naszywką herbu domu. Ba, nie wiedziałam nawet, w jakim domu się znajdę. Matka mówiła, że w Slytherinie, że na pewno będę Ślizgonką. Po przestudiowaniu Historii Hogwartu wcale nie nabrałam miłości do tego domu, ale miałam wrażenie, że dla Bellatriks jest to niezwykle ważne, więc postanowiłam cichutko poprosić Tiarę Przydziału o Dom Węża. Miałam nadzieję, że mnie wysłucha – nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co stałoby się ze mną, gdybym została Gryfonką…
                Podążałam za tłumem. Kątem oka spostrzegłam Pociągowego Podrywacza. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Wzięcie mnie za nauczycielkę było przesadą, ale totalnie mnie rozprężyło. Poza tym, chłopak był przystojny. Potwornie przystojny. Obok niego zauważyłam mojego kuzyna (przynajmniej tak twierdziła matka) – Dracona. Jego blond włoski wyróżniały się na tle tłumu. Widocznie się kumplowali, choć z tego co słyszałam, Malfoy nie ma przyjaciół, tylko służki.
                Dotarliśmy do powozów bez koni. Uczniowie wsiadali do nich – widocznie to był transport do szkoły. Świetnie, kto będzie moim towarzyszem podróży?
                - Cześć – usłyszałam obok siebie. – Nazywam się Hermiona Granger i jestem Prefektem Naczelnym. Mam potowarzyszyć ci w drodze do Hogwartu i opowiedzieć o kilku zasadach. Nazywasz się Scarlett Tacerey, prawda?
                No, proszę, takiego towarzysza podróży się nie spodziewałam. Spojrzałam na dziewczynę, której zdjęcie widziałam miliony razy. Zacięty i zdecydowany wyraz twarzy, a także mocne spojrzenie, otaczała burza brązowych loków. Dziewczyna była mojego wzrostu i miała całkiem niezłą sylwetkę. Uśmiechnęłam się do mojej przyszłej zdobyczy.
                - Tak, cześć, miło mi cię poznać.
                Usiadłyśmy w ostatnim powozie. Odetchnęłam z ulgą, że jedziemy tylko we dwie i nikt nam nie przeszkadza.
                - Dlaczego wybrałaś Hogwart w tym roku? – zapytała Hermiona. Wiedziałam, że na to pytanie odpowiem jeszcze kilka tysięcy razy.
                - Byłam w Durmstrangu – zaczęłam wyjaśniać. Starałam się brzmieć przekonująco. – Mieszkałam z rodzicami w Bułgarii. Moi staruszkowie są alchemikami, ciągle stwarzają nowe eliksiry. Niestety, w trakcie mojego ostatniego roku w Durmstrangu odkryli jakąś potworną mieszankę, która wybuchła mi w twarze. Nie pomogły niestety szpitale w Bułgarii, musieli przenieść się na rehabilitacje do Anglii.
                Hermiona, słuchając mojej historii, była nieco zszokowana, szybko zapewniła o tym, że bardzo jej przykro.
                - Mam nadzieję, że pozwolą odwiedzać mi ich w Świętym Mungu – powiedziałam, ciągle udając zmartwioną. Miała to być wymówka na moje ewentualne zniknięcia ze szkoły.
                - Obawiam się, że możesz mieć problem – powiedziała wątpiąca Hermiona. – Wiesz, co dzieję się teraz w kraju.
                Pokiwałam głową. Gryfonka wbiła wzrok w taflę jeziora, którą obserwowałyśmy podczas przejażdżki. Miałam świadomość, co przeżywa, ale trudno było mi sobie to wyobrazić. Podczas tych tygodni studiowania jej życiorysu i widomości o niej, zwróciłam uwagę na to, że miała mnóstwo bliskich osób, które zostawi na okres szalejącej wojny. Na pewno będzie przygnębiona i będzie potrzebowała bliskiej osoby. Zazdrościłam jej z jednej strony. Miała ludzi, dla których naprawdę się liczyła. W moim życiu jedyną taką osobą była matka. Ona także gdzieś tam została, służąc Czarnemu Panu, pokładając ogrom nadziei w swojej jedynej córce. Z drugiej strony wiedziałam, że muszę wypełnić zadanie, a słabości Hermiony staną się moimi mocnymi stronami i drogą do wypełnienia zadania.. Westchnęłam, patrząc na Hogwart. Czułam, że wiele się tu zmieni.
                W drodze do Hogwartu starałam się nawiązać jak najlepszy kontakt z Hermioną. Udało mi się ją namówić na oprowadzenie mnie po szkole następnego dnia. Udałam biedną, zagubioną uczennicę, która nieco obawia się ceremonii przydziału i nie wie, czy da radę odnaleźć się w nowym otoczeniu.  Obiecała to dla mnie zrobić, niezależnie od tego, do jakiego domu się dostanę. Byłam dumna ze swoich osiągnięć.
                Weszliśmy do Wielkiej Sali. Pomieszczenie to zrobiło na mnie niemałe wrażenie: oświetlone przez tysiące świec, z tłumem uczniów siedzących przy czterech stołach i nauczycielami, zasiadającymi na szczycie przy jeszcze jednym stole. W zachwyt wprawiło mnie sklepienie usiane gwiazdami, które wyglądało tak, jakby Wielka Sala rzeczywiście była otwarta na niebo. Ciepło, otaczające mnie ze wszystkich stron, miliony uśmiechów, radość ze spotkania z dawnymi przyjaciółmi… Przez chwilę czułam się tak, jakby nie istniał żaden Czarny Pan, żadni Śmierciożercy, jakbym nie miała na głowie nic większego jak to, w jakim kolorze pomalować sobie paznokcie, jakbym była zwykłą, beztroską nastolatką…
                Razem z pierwszoroczniakami ruszyłam przez środek Wielkiej Sali. Stanęliśmy tuż pod schodami prowadzącymi do stołu nauczycielskiego, gdzie na stołku już czekała stara, wystrzępiona Tiara Przydziału. Rozejrzałam się. Wszyscy uczniowie siedzieli już przy stołach i oczekiwali na słynny śpiew brudnego kapelusza.
                Tiara otworzyła „usta” i poczęła swoją coroczną pieśń. Próbowałam skupić się na tym, co chce nam w tej pieśni przekazać, ale kiepsko mi to szło. Oszołomiona nową szkołą, trochę samotna, próbowałam udawać, jak bardzo jestem pewna siebie. Co jeśli wyląduje w Gryffindorze? Jak spojrzę matce w oczy? – te pytania nachodziły mnie nieustannie. Z pieśni tiary zrozumiałam jedynie to, że powinniśmy się zjednoczyć i przezwyciężyć niechęć pomiędzy domami. Po zakończeniu śpiewu kapelusza rozległy się gromkie brawa. Obok stołka stanęła jedna z nauczycielek w podeszłym wieku. Miała siwe włosy, uczesane w ciasny kok, mocne spojrzenie, poważny wyraz twarzy. Wyglądała na osobę jak najbardziej kompetentną i wzbudzającą powszechny respekt wśród uczniów. Miała ze sobą dość długą listę nowych uczniów.
                - Adams, Peter! – wyczytała profesor.
                Mały chłopczyk o płowych włosach ruszył, aby włożyć tiarę na głowę. Z oddali mogłam dostrzec jego trzęsące się ręce.
                - RAVENCLAW! – wykrzyknęła tiara po chwili.
                Przy stole Krukonów rozległy się oklaski. Mały Peter ruszył ku nim, a na jego twarzy pojawiły się ogromne rumieńce.
                - Bennet, Rudolf!
                Wzdrygnęłam się na dźwięk tego imienia. Mąż mojej matki nie należał do osób przyjemnych. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jestem jego córką (inaczej nosiłabym nazwisko Lestrange, a nie Black) i raczej nie bolał go ten fakt. Sama myśl, że on rzeczywiście coś czuje, wydawała się abstrakcyjna. Nigdy nie darzył uczuciem mojej matki. Łączyła ich tylko czysta krew i oddanie Czarnemu Panu.
                Aby odrzucić tę myśl, szybko rozejrzałam się po Wielkiej Sali. Gryfoni wyglądali raczej na spiętych, niż zadowolonych z powrotu do szkoły. Mimo to, Hermiona obdarzyła mnie uśmiechem, jakby chciała mi dodać otuchy. Miłe z jej strony. Pomyślałam, że szybko zrzednie jej mina, jak zobaczy mnie przy stole Slytherniu. Pottera nie było, czego wszyscy się akurat spodziewali. Matka doniosła mi, że jego przyjaciel Ron choruje na jakieś dziwne schorzenie i dlatego nie wraca do szkoły. Wydawało się to raczej podejrzane. Obok Granger siedziała ruda, całkiem ładna dziewczyna. To musi być Ginny Weasley – luba Pottera. Szybko także skojarzyłam postać Nevilla Longbottoma, który siedział blisko dziewczyn. Znałam niechlubną historie jego rodziców. Było mi go żal, ale przecież Bella nie miała innego wyjścia. Wierność Czarnemu Panu i uzyskanie jak najwięcej informacji było dla niej ważniejsze i wymagało ofiar. Co nie oznacza, że do końca rozumiem, dlaczego wspominała o tym z fascynacją, nie litością..
                - Smith, Jenny!
                Trochę zdenerwowałam się, zdając sobie sprawę, że za chwilę będę wyczytana. Myślałam, że przejdę przez to bezstresowo, jednak…
                - Tacerey, Scarlett!
Moje fałszywe nazwisko zabrzęczało mi w uszach. Pewna siebie usiadłam na stołku, po czym pani profesor założyła tiarę na moją głowę. Czułam, jak napinają mi się wszystkie mięsnie, a w mojej głowie jest jedna wielka pustka…
- Hm – usłyszałam cichy głos. – Ambicja.. Niebywała odwaga… Inteligencja. Spryt. Wrażliwość i wielkie serce… Trudna sprawa. Bardzo trudna. Byłabyś wspaniałą Gryfonką..
Nie!  
- Nie? Pamiętaj, że źródłem poznania jest TWÓJ umysł. Nie pozwól, by ktokolwiek kreował twoje myśli i kierował twoim działaniem…
- SLYYYYTHERIN!  - wrzasnęła tiara.
Nieco oszołomiona, ale i szczęśliwa ruszyłam do stołu Ślizgonów. Siadając, napotkałam na zaciekawione spojrzenie Pociągowego Podrywacza…  

***
- Malfoy… - mruknąłem.
Siedzieliśmy w Wielkiej Sali. Ceremonia przydziału powoli się kończyła.
- Widzisz tą brunetkę z kręconymi włosami, która właśnie dostała się do naszego domu? – zapytałem. Byłem w niemałym szoku, kiedy zobaczyłem tą Ślicznotkę w kolejce do przydziału. Poczułem ulgę, a jednocześnie wstyd przed tą dziewczyną. Sytuacja w pociągu była komiczna, ale ja czułem się potwornie głupio. Ślicznotka wyglądała na osobę o dość mocnym charakterze. Zawstydzenie po chwili jednak minęło. Jeśli mam wkupić się w jej łaski, to szykuje się niezła zabawa. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wpatrując się w nową Ślizgonkę z zainteresowaniem.
- Daj sobie spokój i się na nią nie gap. Gdzie twoje nienaganne maniery!  - ofuknął mnie teatralnie Dracon, nawet nie podnosząc wzroku znad „Proroka Codziennego”, którego czytał pod stołem. 
- O. A to dlaczego mam sobie dać spokój? Dziewczyna przeznaczona dla panicza Malfoya? – zapytałem, delikatnie zdziwiony zachowaniem Ślizgona. Dotychczas, kiedy podobała nam się ta sama dziewczyna, rzucaliśmy sobie wzajemnie wyzwanie, który z nas będzie bardziej czarujący, komu pierwszemu ulegnie.. Ta odpowiedź była nienaturalna.
- Nie powiem, że chętnie poznałbym ją z tej seksualnej strony..
- Ale? – dopytywałem się.
- Nie interesuj się – uciął dyskusje Dracon.
Ten Słodki Dupek coś wiedział. Ale oczywiście się nie podzielił swoją wiedzą. Kwestia czasu – pomyślałem. Malfoy robił to specjalnie, znałem go przecież nie od dziś. Gdyby chciał mnie zniechęcić do tej dziewczyny, powiedziałby od razu, co jest nią nie tak. A teraz wzbudził jedynie moją ciekawość. Zakazany owoc smakuje najlepiej. Dracon to jedna z osób, która dobrze wiedziała o tej zasadzie.
Po ceremonii przydziału i kolacji, na środek wystąpił Snape. Nowy dyrektor Hogwartu.
Widok starego nauczyciela eliksirów i obrony przed czarną magią na starym stanowisku Dumbledore’a był co najmniej dziwny. Nie miałem nic przeciwko Snape’owi – wręcz przeciwnie, uważam, że był naprawdę niezłym nauczycielem, a jeszcze lepszym opiekunem domu.. Mimo wszystko czułem się jednak dziwnie. Byłem przyzwyczajony do starego Dumbla. Miałem do niego szacunek, chociaż nigdy nie mówiłem o tym głośno. Czułem się w szkole.. bezpieczniej? Przynajmniej mogłem być pewny, że Czarny Pan nie każe mi wstępować do grona Śmierciożerców przez następne 10 miesięcy. Teraz, kiedy stanowisko dyrektora Hogwartu objął Snape, wieloletni posiadacz mrocznego znaku na przedramieniu, nie potrafiłem już być pewny, czy Czarnemu Panu nie przypomni się, że moja matka jednak ma syna, który może być użyteczny. Kwestia czasu? W głębi duszy miałem nadzieję, że nie. Miałem wpojone, że służba Czarnemu Panu to chluba i powód do dumy. Ale gdzieś w ciągu ostatniego roku zgubiłem tą świadomość. Zachowanie Dracona, od kiedy został Śmierciożercą, diametralnie się zmieniło. Stał się poważniejszy, bardziej się puszył, rozpływał nad sobą… Wiedziałem, że to przykrywka. Malfoy był coraz bladszy, wykończony i rozstrojony psychicznie. Często tracił panowanie nad sobą, nie odrabiał zadanych prac, budził mnie krzykiem, wywołanym przez senne koszmary..  W wakacje zaobserwowałem zachowanie matki i stwierdziłem, że niewiele różni się od zachowania Dracona. Oni po prostu potwornie się bali…
- Witam wszystkich uczniów na rozpoczęciu nowego roku szkolnego – zaczął Snape. Bardzo dziwnie było usłyszeć takie słowa właśnie od niego. Zwykle witał nas dźwiękiem trzaskających drzwi. – Ten rok zdecydowanie będzie różnił się od poprzednich. Będzie INNY – Snape nie mówił wesoło i energicznie, przemawiał groźnie, dość cicho, złowieszczo. – Większość zasad się nie zmieniła. Jesteście tu po to, by uczyć się, zdobywać wiedzę na temat magii. Ten fakt jest niepodważalny. Aby jednak nauka była efektywniejsza, a dyscyplina utrzymana, zmienią się konstrukcje lekcji i zasady karania uczniów. W dalszym ciągu wstęp do zakazanego lasu jest niedopuszczalny. Nowością dla was może być zakaz opuszczania pokoju wspólnego tuz po kolacji, a także OBOWIĄZKOWE lekcje mulogoznastwa w każdym roczniku. W utrzymaniu porządku w szkole pomoże nam dwóch nowych nauczycieli – Amycus Carrows, który będzie nauczał obrony przed czarną magią, natomiast jego siostra Alecta Carrows zajmie się edukowaniem właśnie mugoloznastwa.
Śmierciożercy – natychmiast przeszło mi przez myśl. Odruchowo spojrzałem na Dracona. Jego oczy wciąż błądziły po „Proroku Codziennym”, jednak wiedziałem, że jest w pełni świadom tego, o czym właśnie mówi Snape.
- …regulamin tradycyjnie wisi już na tablicach ogłoszeń w każdym domu oraz w poszczególnych miejscach w szkole.  Kiedy jedzenie zniknie ze stołów wszyscy mają udać się do swoich pokojów wspólnych. Jutro zaczynamy lekcje. To wszystko.
Snape udał się do stołu nauczycielskiego. Nikt nie bił mu braw.
Na stołach pojawiło się mnóstwo jedzenia i złowieszcza atmosfera prysła jak bańka mydlana. Uczniowie rzucili się na potrawy i wszędzie było słychać wesoły gwar młodych ludzi na przemian z pobrzękiwaniem sztućców.
- Potter nie wrócił – rzucił Robert Avery, syn jednego ze śmierciożerców, odwiecznie próbujący wkraść się w łaski Malfoya, siedzący naprzeciwko nas.
- Wieprzlej też – wtórował mu Daniel Yaxley, kolejny członek wielkiej śmierciożerczej rodziny.
- Pewnie srali ze strachu, że załatwią ich zanim zdążą wysiąść z pociągu.
- Stawiałbym na to, że nawet by do niego nie wsiedli – dogadywali sobie nawzajem, co jakiś czas zanosząc się śmiechem. Malfoy nawet nie zwrócił na nich uwagi. Miałem wrażenie, że jest obecny jedynie fizycznie, a myślami odpłynął gdzieś daleko.
- Malfoy, a ty po co właściwie wróciłeś do szkoły? Myślałem, że masz do załatwienia wiele ważnych SPRAW – zagadnął go wreszcie Avery, akcentując ostatnie słowo.
- Nie twój pieprzony interes – skontrował szybko Draco.
Kolejna odpowiedź, która mnie zaskoczyła. Gdzie przechwałki panicza Malfoya?
- Czyżbyś wypadł z łask? – Avery nie ustępował, zmieniając ton na ironiczny.
Jego zachowanie też mnie zaskoczyło. Zazwyczaj płaszczył się przed Draconem, starał się zdobyć jego sympatie, awansować na poziom jakiegokolwiek szacunku. Tym razem Avery był pewny siebie, zarozumiały, nie czuł już respektu przed nim. Wiedziałem, że na koniec poprzedniego roku szkolnego stało się coś, co po raz kolejny nadszarpnęło wizerunek Malfoyów u Czarnego Pana. Co to było? Domyślałem się jedynie, że chodziło o tę nieszczęsną noc śmierci Dumbledore’a. Ale co tak naprawdę się stało? Nie miałem pojęcia i nie jestem pewny, czy chciałbym wiedzieć. W każdym razie wszystko to sprawiło, że Robert Avery stał się arogancki i wiedziałem, że drogo za to zapłaci.
- A co, ojciec ci nie zdawał relacji ze spotkań? – odgrwyrał się Draco.
- Tak się składa, że mówił i twoja rodzina raczej cienko przędzie w NASZYM otoczeniu.
- Tak się składa, że mam coś ważnego do zrobienia TUTAJ. Więc zamknij swój krzywy ryj i daj mi spokój albo znikniesz podobnie jak baba od mugoloznastwa.
Resztę kolacji spędziliśmy w milczeniu. Avery już więcej nie zaczepił Malfoya. Yaxley siedział cicho, jakby chciał się odciąć od całej sytuacji. Wiedział, że Draco nie żartuje, grożąc Avery’emu.  Ukradkiem spoglądałem na Scarlett(bo przecież tak miała na imię). Scarlett. Siedziała dumnie przy stole, jadła z gracją. W każdym jej ruchu była jakaś magia, jakby każde skinienie było dokładnie przemyślane. Nie rozmawiała z nikim, nikt jej też nie zagadywał. Jej osoba nie zachęcała do nawiązywania kontaktu. Pomimo piękna, wydawała się zbyt dumna, by tak po prostu poprosić ją np. o podanie puddingu. Czułem, jak moja fascynacja rośnie, jak ukryte tajemnice nęcą. Rzuciłem wzrok na Malfoya. Ani razu na nią nie spojrzał. Było to naprawdę dziwne. Dlaczego nie interesowała go ta dziewczyna?
Kilka minut później jedzenie znikło ze stołów. Uczniowie zaczęli wstawać. Rozległ się donośny głos prefektów, o podążaniu za nimi do pokojów wspólnych. Byłem już zdecydowany. Szybko wstałem i zacząłem przeciskać się między uczniami aż do początku stołu. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. W końcu dotarłem do niej. Siedziała jeszcze przy stole. Usiadłem obok. Nieśmiało podniosłem wzrok. Dziewczyna delikatnie się opierała. Zobaczyłem jej piękną twarz z bliska, oczy ponownie mnie zahipnotyzowały. Przez chwilę zapomniałem po co w ogóle tu przyszedłem. Otrzeźwiałem, kiedy dziewczyna zaczęła spoglądać na mnie rozbawionym wzrokiem, a tłum w Wielkiej Sali zaczął rzednieć.
- Uważaj, bo ukarzę cię szlabanem za bezceremonialne gapienie się na mnie – rzuciła dziewczyna wesołym tonem. Jej twarz się zmieniła. Nie była już zimną i dumną nastolatką sprzed kilku chwil. Wyglądała na kogoś szczerze ubawionego. Na jej ustach pojawił się duży uśmiech, ukazujący rządek bielutkich zębów. Minęła chwila, zanim uświadomiłem sobie, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie się ze mnie nabijała.
- Jeśli podczas wykonywania szlabanu będziesz mi nieustannie towarzyszyła, to jestem gotów przyjąć ten ciężar – odpowiedziałem, mimowolnie się uśmiechając. Dziewczyna wstała.
- Hm, pierwszy dzień w szkole, a ja już zyskuje komplementy – podsumowała z zaciętą miną. Stanąłem obok niej.
- Blasie Zabini – przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę w jej stronę. – Czy mógłbym towarzyszyć ci w drodze do pokoju wspólnego Slytherniu?
- Scarlett Tacerey – dziewczyna uścisnęła pewnie moją dłoń. – Skoro Wielka Sala jest już pusta, a ja nie znam drogi, to chyba jestem na ciebie skazana, prawda?
Jej pewność siebie zbijała mnie delikatnie z tropu. Ruszyliśmy w stronę drzwi. Szybko dowiedziałem się, że dziewczyna uczyła się w Durmstrangu i przeniosła się do Hogwartu tylko dlatego, że jej rodzice wylądowali w Świętym Mungu na rehabilitacji. Gdyby nie dziwnie zachowanie Malfoya wobec niej, może bym i w to uwierzył, ale… Draco coś o niej wiedział. Poza tym, do Slytherinu nie trafia się przez przypadek. I na pewno nie na siódmym roku. No i kto, jak nie poplecznicy Czarnego Pana pcha się do Anglii w okresie wojny czarodziejów?
- Masz jakieś podejrzenia, dlaczego trafiłaś do Ślizgonów? – zapytałem, mając nadzieję, że może uzyskam choć skrawek informacji, który wytłumaczy ten fakt. Dziewczyna jednak odpowiedziała opatrznie, obracając to wszystko w żart:
- Czyżbyś wątpił w mój spryt? – zapytała, obdarzając mnie czarującym uśmiechem.
- Nawet przez moment nie przyszło mi to do głowy.
I prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie – dopowiedziałem w myślach.
- Może miałabyś ochotę, abym oprowadził cię po szkole jutrzejszego dnia? – zaproponowałem nieśmiało.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, jakby dokładnie wiedziała, co w tej chwili myślę.
- Niestety, spóźniłeś się – odrzekła, wzdychając, jakby naprawdę było jej przykro, ale wyczułem w tym potworną kpinę. – Już się z kimś umówiłam.
Już?! – pomyślałem. – Kto mnie, cholera jasna, wyprzedził?!
Starałem się jednak nie zdradzić mojego zaskoczenia i z uśmiechem, grzecznie odparłem.
- Ale gdybyś miała ochotę na wspólne wyjście albo potrzebowała pomocy, mów, jestem do twojej dyspozycji.
- Nie wątpię w to, dziękuję – odpowiedziała z kolejnym promiennym uśmiechem.
Poczułem, że jej pewność siebie wypełnia całe lochy, do których teraz weszliśmy i w duchu naśmiewa się ze mnie do granic możliwości. Co jest z tobą Zabini?! A gdzie twoja pewność siebie? Gdzie twoje bajeranckie teksty i uwodzicielski uśmiech?!
Dotarliśmy do pokoju wspólnego Ślizgonów. Pomieszczenie to było nisko sklepione. Wypełniały je meble z zielonymi obiciami, w przeciwległym końcu stał kominek.. Jak na tą porę, ludzi w tym miejscu było całkiem sporo. Spojrzenia wielu osób szybko nas zmierzyły. Pokazałem Scar, gdzie jest wejście do dormitoriów dziewcząt.
- Może chciałabyś najpierw zwiedzić dormitoria chłopców? – zapytałem z lekkim uśmieszkiem, próbując zdobyć się na pewny ton głosu.
Scarlett odwzajemniła uśmiech.
- Może kiedyś. 
Jest nadzieja! – pomyślałem, patrząc jak odchodzi.

10 komentarzy:

  1. Nie wyobrażam sobie Malfoya palącego papierosy... No jakoś zupełnie tego nie widzę. Oto się znalazły granice mojej wyobraźni :D
    W ogóle, to mogłabyś mnie uprzedzać, że rozdziały ciągną się kilometrami, zarezerwowałabym sobie odpowiednio dużo ciszy i spokoju, żeby się z nimi odpowiednio wnikliwie zapoznać :P czytanie w biegu byłoby trochę nie w porządku wobec szanownej Autorki :P
    Zawsze mnie intrygowało, czemu myśmy wszystkie tak zgodnie zrobiły z Zabiniego białego arystokratę, podczas gdy w filmach... no cóż, może i był przystojny, ale z pewnością nie był brytyjskim arystokratą o długowiecznej rodowej tradycji... może to - nie oszukujmy się, średnio udane - tłumacznie książek nam tego nie zasugerowało dostatecznie mocno?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyobrażasz sobie Malfoya palącego papierosy? Patrz, a to podobno ja się brzydzę palaczami ; )
      Powiem Ci, że o ile zawsze potrafiłam oddzielić książki od blogowych fanficów, o tyle w sprawie Zabiniego miałam z tym problem. W książce był epizodyczną postacią, znaczącą niewiele pośród wszystkich Ślizgonów, ale mimo wszystko był na tyle charakterystyczny, że gdzieś utkwił w naszej pamięci. A że jesteśmy tylko kobietami, które kochają niegrzecznych chłopców, to musiałyśmy znaleźć innego przystojnego i aroganckiego Ślizgona, który byłby idealnym bohaterem do naszych zmyślonych opowieści : ) Nie wiem czemu, nigdy nie potrafiłam zaakceptować wersji Rowling w jego postaci. Dla mnie zawsze Blaise był mniej więcej taki, w jaki sposób go tutaj przedstawiam. I nie ma chyba co zwalać winy na tłumaczenie - po prostu każdy dostosował sobie powieść Rowling w taki sposób, w jaki bardziej mu pasowało.
      Gdybym nie była tak leniwa, sprawdziłabym, jaki Blaise był dla Lilyan, ale naprawdę, nie chce mi się szukać ;)

      Usuń
    2. Hmmm... Mój Blaise był... trochę porypany. Potrzebowałam w miarę przyjaznej postaci, która by jednak miała dosyć... niestandardowe podejście do życia. na granicy hedonizmu i takiego... trochę naukowego sprawdzania, jak działają ludzie w różnych sytuacjach. no patrz, teraz aż żałuję, że opowiadanie mi się urwało tak nagle :P

      nie wyobrażam sobie Malfoya z papierosem, totalnie. nie wiem, w różnych sytuacjach go widzę, ale jakoś nie palącego... nie wiem, może się zafiksowałam na fajkach RDJ :)

      Usuń
  2. Taka mała dygresja na początek. Mogłabyś tam w ustawieniach zmienić ile najwyżej może pojawiać się rozdziałów na stronie. Bo jeśli chodzi o mnie, to wole jak jest jeden. Chyba łatwiej się wtedy czyta :).
    Na gacie Merlina! Bellatrix matką? Ona matką? Ta szalona, bezwzględna kobieta. Kompletnie sobie tego nie wyobrażam.
    Jedno w tym dobre, że Scarlett nie została przez nią wychowana. W przeciwnym razie byłaby zupełnie jak Bella. A z tego co widzę jej charakter różni się od Lestrange.
    Ciekawe kto jest ojcem? Pewnie to będzie wielkie zaskoczenie.
    Blaise typ podrywacza, zmieniający dziewczyny jak rękawiczki, łamiący im serca. Z pewnością tak w skrócie można opisać jego osobę. Rozbawiła mnie sytuacja, kiedy pomyślał, że Scarlett może być nową nauczycielką.
    Z pewnością będzie ciekawie.
    Czekam na kolejny rozdział
    Pozdrawiam.
    http://pieczecie--magii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie, cudnie, wspaniale <3
    Malfoy u Ciebie jest taki jakiego uwielbiam. Niegrzeczy chłopiec z fajką w zębach, zaliczający dziewczyny jak przedmioty w szkole xD A Zabini jest taki słodki odkąd zobaczył Scarlett. No i oczywiście ten jego pomysł, że jest nauczycielką xD Snape dyrektorem. Podziwiam, że podjęłaś się tego, ja spasowałam ;) Szacun ;) Czekam cholibka dalej bo mnie ciekawość zżera :) Jeśli masz gg, byłabym wdzięczna gdybyś napisała do mnie ;) 37052739.
    Pozdrawiam ;*
    Ps. Rozdział czwarty na zakazane-spojrzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To co piszesz, jest wspaniałe!
    Kilka dni nie było mnie na Bloggerze, wchodzę, a tu taka niespodzianka!
    Podoba mi się Zabini, ale oczywiście, jak zawsze, kibicuję Malfoyowi, już tak mam.
    Zastanawia mnie ojciec Scarlett... już pod poprzednim rozdziałem Ci napisałam moje przypuszczenia :)
    te szare oczy, no... jeśli się nie mylę... oczywiście.
    Bardzo mnie to ciekawi :D
    piszesz bosko, przepięknie i jestem cholernie ciekawa, co będzie dalej.
    jakby Ci się chciało czytać moje nędzne wypociny to zapraszam na blogi :)
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę, podaj mi adresy swoich blogów, to chętnie je odwiedzę : )

      Usuń
  5. Podoba mi się! Zwłaszcza to, że wydarzenia przedstawia trzech bohaterów-narratorów :). Pozwala to ich lepiej poznać i moim zdaniem udało ci się świetnie ująć ich charaktery.
    Powodzonka dalej ;p /Maciej

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze pierwszy rozdział za mną, ahhhh jakżemi się to podoba, że piszesz z punktów widzenia różnych bohaterów. I to ciekawsze i akcja się płynnie przeplata. Wziąć Scarlet za nauczycielkę... no nie powiem zabawne :D.
    Ogólnie rzecz biorąc uwielbiam Dracona i Blaise'a. Ich dygresje i opinie o sobie nawzajem są bezcenne.

    OdpowiedzUsuń
  7. 30 year-old Web Designer III Murry Rewcastle, hailing from Lacombe enjoys watching movies like Mystery of the 13th Guest and Community. Took a trip to Madriu-Perafita-Claror Valley and drives a Ferrari 250 GT Cabriolet. wejdz tutaj

    OdpowiedzUsuń